czwartek, 9 listopada 2017

Jurajska Costa Brava: Z pamiętnika

Jeszcze kilkanaście kroków... kilka... i jest – sklep u Basi. Padliśmy na ławki w ogródku za budynkiem. Szczur przeliczył cały budżet. Razem 6,28 zł.
- Na trzy butelki starczy.
- A potem?
- A potem to się zobaczy.

- Wy długo tak będziecie tu siedzieć? - głowa pani Basi wychyliła się ze sklepu.
- Może godzinkę, może dwa dni.
- To mi towar rozpakujcie. Może wam po jednym jeszcze postawie - problem z „co potem” rozwiązał się sam. Po pracy z powrotem wyciągnęliśmy się na ławkach. „Piwa, piwa dajcie...” zaczęłam nucić, uśmiechając się do słońca.
- A jak nie to... - głos zza rogu dokończył piosenkę za mnie. Spojrzeliśmy w tamtą stronę. Pierwszy pokazał się brzuch. Potem broda. A za nimi ich właściciel. Cała trójka stanęła przede mną, blokując promienie słońca.
- Weź się przesuń, bo świata za tobą nie widzę - rzuciłam w stronę brody z nadzieją, że gdzieś tam jest też reszta twarzy.
- Mała, pyskata punkówa. Już cię lubię – broda się zaśmiała. Postać rozsiadła się na ławce przed nami. - Gitarę macie. Zaśpiewajcie coś wesołego.
- Ja śpiewam tylko z takim kolegą. Lech się nazywa. Żubry też zazwyczaj lubią mnie słuchać...
- No chodząca bezczelność – teraz nawet brzuch zatrząsł się ze śmiechu.
Z czasem okazało się, że z kolegów Leszków stworzyliśmy całkiem pokaźny chór. I tak śpiewaliśmy wesołe piosenki, dopóki ze sklepu nie wyszła pani Basia.
- Te, gwiazdy. Jak skończycie koncert, to zamknijcie ogródek. I pilnujcie go.
Nawet nie zauważyliśmy, że zrobiło się ciemno. Wszyscy równo przytaknęliśmy i na do widzenia zaintonowaliśmy „Żegnajcie nam dziś hiszpańskie dziewczyny...”. Fakt, że może nie ze wszystkim trafiliśmy, ale włożyliśmy w to całe serce.

Jak pani Basia nam, tak my pani Basi. Pilnowaliśmy tego ogródka do samego rana. Nawet nie wyglądała na zdziwioną, widząc nas w tym samym miejscu, w którym zostawiła nas kilka godzin wcześniej.
- Całonocny koncert?
- Publiczność cały czas żądała bisów. - wzruszyliśmy bezradnie ramionami. Fanów się nie zostawia.
- Chodźcie, gwiazdy, towar czeka.
Chwilę później z powrotem siedzieliśmy na ławkach, wrzucając w siebie kolejne, przygotowane przez panią Basię kanapki.
- Anioł, nie kobieta – Szczur wymamrotał między kolejnymi kęsami.
- Nawet anioł może w końcu cierpliwość stracić. Chodźcie, spania poszukamy.
- Ciekawe gdzie.
- Jak to gdzie? Tam, gdzie jest wszystko. W „to się zobaczy”.  


Biegać, skakać,
latać, pływać,
w tańcu pogo wypoczywać.