Jeszcze kilkanaście
kroków... kilka... i jest – sklep u Basi. Padliśmy na ławki w
ogródku za budynkiem. Szczur przeliczył cały budżet. Razem 6,28
zł.
- Na trzy butelki
starczy.
- A potem?
- A potem to się
zobaczy.
- Wy długo tak będziecie
tu siedzieć? - głowa pani Basi wychyliła się ze sklepu.
- Może godzinkę, może
dwa dni.
- To mi towar rozpakujcie.
Może wam po jednym jeszcze postawie - problem z „co potem”
rozwiązał się sam. Po pracy z powrotem wyciągnęliśmy się na
ławkach. „Piwa, piwa dajcie...” zaczęłam nucić, uśmiechając
się do słońca.
- A jak nie to... - głos
zza rogu dokończył piosenkę za mnie. Spojrzeliśmy w tamtą
stronę. Pierwszy pokazał się brzuch. Potem broda. A za nimi ich
właściciel. Cała trójka stanęła przede mną, blokując
promienie słońca.
- Weź się przesuń, bo
świata za tobą nie widzę - rzuciłam w stronę brody z nadzieją,
że gdzieś tam jest też reszta twarzy.
- Mała, pyskata punkówa.
Już cię lubię – broda się zaśmiała. Postać rozsiadła się
na ławce przed nami. - Gitarę macie. Zaśpiewajcie coś wesołego.
- Ja śpiewam tylko z takim
kolegą. Lech się nazywa. Żubry też zazwyczaj lubią mnie
słuchać...
- No chodząca bezczelność
– teraz nawet brzuch zatrząsł się ze śmiechu.
Z czasem okazało się,
że z kolegów Leszków stworzyliśmy całkiem pokaźny chór. I tak
śpiewaliśmy wesołe piosenki, dopóki ze sklepu nie wyszła pani
Basia.
- Te, gwiazdy. Jak
skończycie koncert, to zamknijcie ogródek. I pilnujcie go.
Nawet nie zauważyliśmy,
że zrobiło się ciemno. Wszyscy równo przytaknęliśmy i na do
widzenia zaintonowaliśmy „Żegnajcie nam dziś hiszpańskie
dziewczyny...”. Fakt, że może nie ze wszystkim trafiliśmy, ale
włożyliśmy w to całe serce.
Jak pani Basia nam, tak
my pani Basi. Pilnowaliśmy tego ogródka do samego rana. Nawet nie
wyglądała na zdziwioną, widząc nas w tym samym miejscu, w którym
zostawiła nas kilka godzin wcześniej.
- Całonocny koncert?
- Publiczność cały czas
żądała bisów. - wzruszyliśmy bezradnie ramionami. Fanów się
nie zostawia.
- Chodźcie, gwiazdy, towar
czeka.
Chwilę później z
powrotem siedzieliśmy na ławkach, wrzucając w siebie kolejne,
przygotowane przez panią Basię kanapki.
- Anioł, nie kobieta –
Szczur wymamrotał między kolejnymi kęsami.
- Nawet anioł może w
końcu cierpliwość stracić. Chodźcie, spania poszukamy.
- Ciekawe gdzie.
- Jak to gdzie? Tam, gdzie jest wszystko. W „to się zobaczy”.
Biegać, skakać,
latać, pływać,
w tańcu pogo wypoczywać.