środa, 5 sierpnia 2015

Wywiad ze Skowytem

Rozmowa z undergroundową, warszawską petardą - punkowym zespołem Skowyt przeprowadzona tuż po niesamowitym koncercie na scenie Pokojowej Wioski Kryszny. Jak chłopaki odbierają woodstockową publiczność i dlaczego nie chcą, żeby słuchał ich cały świat?

Na tegorocznym Woodstocku wystąpiliście w Pokojowej Wiosce Kryszny, to już spełnienie waszych marzeń czy został lekki niedosyt, że to jednak nie jest Duża Scena?
Ługi: To jest ciekawa sprawa. Wszyscy przeżyliśmy to, że nie dostaliśmy się na Dużą Scenę, ale po tym co tutaj zobaczyłem, po tym przyjęciu przez ludzi i po ich śpiewach... To na pewno było spełnienie moich marzeń, a Duża Scena nie ucieknie, najwyżej zagramy tam za dwa lata. Za nic nie oddałbym tego co tutaj przeżyłem.
Janek: Naszym największym marzeniem jest mimo wszystko Duża Scena, więc kiedy się dowiedzieliśmy, że zagramy w Pokojowej Wiosce Kryszny, to początkowo był niedosyt, ale szybko dotarła do nas myśl, że prawdopodobnie zagramy najlepszy koncert w naszym życiu. I tak się stało.
Ługi: Lepszego nie można było sobie wyobrazić.
Janek: Dokładnie, publiczność tutaj zawsze jest ekstra, zawsze pozytywnie nastawiona. Myślę, że wielu marzy o tym, żeby wystąpić na Woodstocku, a to już drugi występ Skowytu na tym festiwalu, czujemy się pięknie.

Jaki jest najważniejszy cel waszej twórczości?
Ługi: Na pewno zależy nam na tym, żeby tworzyć muzykę z przekazem. Problem sceny punkowej czy rockowej w Polsce polega na tym, że kapele mówią, że mają przekaz, że są zaangażowane, a prawda jest taka, że wiele z nich to typowe „darcie gęby”. Są kapele, które objeżdżają wszystkie punkowe festy, ale jeśli wsłuchasz się w teksty to okazuje się, że one są o niczym. Z kolei my jako Skowyt, który dla wielu punkowców jest za lajtowy i uważany za komercyjny zespół, nie boimy się wyjść na scenę i przed kilkoma tysiącami ludzi powiedzieć, że jesteśmy kapelą antyfaszystowską i że wspieramy takie ruchy. Nie wiem ile kapel w Polsce łapie się do takiego zaangażowanego grania, mam wrażenie, że bardzo mało.
Można powiedzieć, że celem Skowytu jest dotarcie z przekazem do ludzi, na pewno teksty są bardzo ważne,  a przede wszystkim ma być punk rock, petarda i zabawa.

W jednej z piosenek śpiewacie, że rewolucja zaczyna się w głowie, kiedy pojawiła się w Waszych głowach?
Ługi:
Dochodziliśmy do tego w różnych okresach. To się wiąże też z muzyką, wcześniej graliśmy trochę inną muzykę, jakieś grungowe nuty i w pewnym momencie poczuliśmy, że chcemy zmienić tempo, przyśpieszyć, pomyśleliśmy, że koniec grania smutów, że trzeba włożyć w to więcej energii. Nie wiem jak chłopaki, ale ja zawsze byłem gościem zbuntowanym, najpierw hipisem, potem punkiem, zdarzały się też oi'owe wstawki, lubię takie klimaty. To jest chyba naturalna konsekwencja tego, że każdy z nas był gdzieś w czasach liceum buntownikiem. Ale też Skowyt sam w sobie to nie tylko to, co wcześniej przemyśleliśmy i teraz możemy zagrać na scenie. Takie koncerty jak ten, który mieliśmy na Wiosce, kiedy widzimy jak ludzie reagują na naszą muzykę, sprawiają, że rewolucja rodzi się na nowo w głowie. Kiedy rewolucja przestanie się wciąż odradzać, to będzie znaczyło, że coś jest nie tak, bo ona powinna rodzić się cały czas, a nie tylko raz kiedyś.
Arek: W ogóle problem rewolucji nie wynika z tego że jej nie ma, ale z tego, że nie zawsze jest dostrzeżona i właściwie zinterpretowana. Od dawna krytykujemy polską scenę. Uważamy, że "dinozaury rocka", to największe zło: od lat śpiewają i grają dokładnie to samo. Ale ludzie z przyzwyczajenia sięgają "po sprawdzone", bo nie rozumieją potrzeby i istoty zmian. Bo tak po prostu bezpieczniej. Wiesz jakie mieliśmy problemy z opublikowaniem "Pokolenia Chuj"? A piosenka wyszła dokładnie w tym samym czasie co naszpikowana przekleństwami "Żyję w kraju" Strachów. Odpowiedzi z różnych rockowych rozgłośni (poza Antyradiem) były identyczne: zbyt ostro i zbyt radykalnie dla naszych słuchaczy. I wszystko kończy się tym, że po wszystkim ludzie utożsamiają rewolucję z narzekaniem na kraj, w którym wszyscy wszystkich robią w chuja. Rozumiesz coś z tego?
Na płycie Corrida usłyszeć też można „Polsko, najbardziej boję się Ciebie”, a potem „Udajmy, że wszystko jest ok, bo się nie znamy”. Skąd takie antypatriotyczne przesłanie?
Ługi: Mam wrażenie, że patriotyzm w wydaniu polskim wygląda tak, że na przykład o żołnierzach mówisz  „wyklęci”, a druga strona mówi „przeklęci”,  jesteś albo po jednej stronie barykady albo po drugiej. A ja nie chcę w tym brać udziału. Boję się zainteresowania Polski w tym sensie, że boję się zaangażowania każdej strony konfliktu, który w Polsce ma miejsce. My na przykład jesteśmy zespołem punkrockowym, ale to nie oznacza, że przyjmujemy bezkrytycznie wszystko co proponuje scena punkowa, bo jak dla mnie, niektórzy punkowcy gadają „trzy po trzy”. Z drugiej strony mamy scenę narodową, która wygląda jeszcze gorzej, jest tragiczna. Kłócą się, a tak naprawdę nie wiedzą o co.
Poza tym to państwo nie ma na celu pomagać, tylko ściągać pieniądze na przykład. W Polsce się tak porobiło, że powiedzenie „patriota” zostało zagarnięte przez środowiska prawicowe, kojarzone jest negatywnie, a tak być nie powinno. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że ważną formą patriotyzmu jest bycie krytycznym wobec swojego kraju. To, że mówimy o tym co jest źle w Polsce nie znaczy, że mamy gdzieś ten kraj, bo nie można olewać miejsca, w którym się żyje. Trzeba też zwracać uwagę na to, co jest złe i robimy to na swój sposób, chociaż raz nam wychodzi lepiej, a raz gorzej.

Porzucając na koniec sprawę muzyki, gdybyście wiedzieli, że słucha Was cały świat, co byście im powiedzieli?
Ługi: Nie wiem co bym powiedział... Światowe zespoły typu U2 wpadają w taki klimat, że zanim cokolwiek powiedzą to zostanie przemielone przez 150 mediów, każdy to inaczej zrozumie, także taki gość jak Bono na razie niby robi coś dobrego, ale tak naprawdę nie do końca wiadomo czy on jako biznesmen w tej chwili, może ludziom mówić jak powinni żyć. Ja bym się nie chciał stawiać w takiej sytuacji, wystarczy, że słuchało mnie tylko...
Janek: Tylko cały Przystanek Woodstock ;)
Ługi:
Dokładnie, ci wszyscy ludzie w namiocie Pokojowej Wioski Kryszny. To co mieliśmy im powiedzieć, to powiedzieliśmy. Bardziej lub mniej udolnie, ale zrobiliśmy tak jak chcieliśmy. A na świat jeszcze przyjdzie czas.

wtorek, 4 sierpnia 2015

PEACE, LOVE, MUSIC. Przystanek Woodstock 2015.


W końcu się udało, pierwszy raz jedziemy na Woodstock!

Myślicie, że przygoda zaczyna się wraz z rozpoczęciem festiwalu? Nic bardziej mylnego. Zaczyna się kiedy postawisz pierwszy krok w woodstockowym pociągu. Nasz nazywał się „Pogromca snu”, miał jechać 10 godzin, a jego nazwa doskonale oddawała to, co się tam działo. Najweselszy pociąg jaki w życiu widziałam. Ludzie upchnięci byli wszędzie: na siedzeniach, podłodze, półkach, a niektóre cwaniaki rozwieszały hamaki i miały nawet miejsca leżące. Przewijały się takie osobistości jak Człowiek-rozkład, który potem okazał się Krystyną Czubówną (z całym szacunkiem dla pani, ale był chyba bardziej rozpoznawalny), czy Cesarz Pociągu w koronie żubrowej. Integracja nastąpiła w ciągu pół godziny przy wspólnych śpiewach „Chryzantem złocistych” czy „Morskich opowieści” - never-ending story... Ale i tak coś co zbliżało najbardziej, to kilometrowe kolejki do toalety. Rada dla świeżaków: jeśli czujesz, że za godzinę ci się zachce, to idź już stań w ogonku. I chociaż było tam naprawdę rodzinnie i wesoło, to po wydłużonej do trzynastu godzin podróży wysypaliśmy się na peron w Kostrzynie z ulgą.
Przyszedł czas na dostanie się na teren festiwalu. Zapakowaliśmy się do autobusu, bardzo wesołego autobusu. I znowu „Chryzantemy złociste w półlitrówce...”. Spaceru z plecakami i namiotami z autobusowej zajezdni do miejsca gdzie się rozbiliśmy nawet nie chcę sobie przypominać, bo już czuję to wyczerpanie. Pierwszy dzień zleciał nam na rozstawianiu i dekoracji obozu oraz zwiedzaniu woostockowego obszaru. Duża Scena robi wrażenie swoim ogromem, dla oddania jej wielkości takie porównanie z ciężaróweczką: 


Jednak przez cały czas towarzyszyła nam myśl o pierwszym koncercie. Scena Pokojowej Wioski Kryszny jak co roku rozpoczynała koncerty dzień przed oficjalnym otwarciem festiwalu. Tym razem występy odbyły się pod znakiem XX-lecia zespołu The Analogs. Imprezę otwierały takie kapele jak: O.D.C, Ruin Cats, Rejestracja, Pogoria i Lazy Class. Kiedy przyszedł czas na jubilatów, tłum pod sceną był już mocno rozszalały i spragniony kolejnych punkrockowych brzmień. To było moje pierwsze pogo na Woodstocku, w dodatku na koncercie jednego z ulubionych zespołów – niesamowite przeżycie. Szczecińscy muzycy jak zawsze nie zawiedli, udowodnili, że nie przypadkowo tak długo utrzymują się na scenie. Na koniec usłyszeli wyśpiewane zdartymi już gardłami „Sto lat”. Miejmy nadzieję, że wzięli sobie to do serca i będą nam grali sto lat i dzień dłużej. Koncert drugiej gwiazdy wieczoru zespołu Farben Lehre został przyjęty z równie wielkim entuzjazmem, podkręcił temperaturę w namiocie o następne 50 stopni. Oczywiście nie zostali wypuszczeni tak łatwo. Najpierw musieli spełnić skandowaną przez publiczność prośbę: „Jeszcze siedem!”. Zakończyli występ klimatyczną „Rozkołysanką”, co idealnie wpasowało się w nastrój Pokojowej Wioski Kryszny. Ludzie mogą mówić co chcą, dla mnie atmosfera Wioski jest kwintesencją całego Woodstocku. Chociaż przyjaźń, pokój i miłość, są na festiwalu wszechobecne, to tam są wręcz namacalne. 




Czwartek. Dzień  rozpoczęcia. O godzinie 15, kilkaset tysięcy ludzi zebrało się pod Dużą Sceną i czekało na słowa Jurka Owsiaka. Zaszczyt otwarcia przypadł zespołowi Illusion, który doskonale poradził sobie z tym zadaniem. Zabawa zaczęła się na dobre. Równie magicznym momentem był koncert Ani Rusowicz i jej projekt Flower Power. Tyle uśmiechniętych osób, kochających siebie nawzajem, czujących hipisowski klimat, a w dodatku tęczowo ubrudzonych kolorami rozsypywanymi przez uczestników.


Poza koncertami pojawiają się przeróżne inicjatywy, bitwy na pomidory, wykłady, zajęcia, poznać można organizacje antyrasistowskie oraz takie, które walczą przeciwko wykorzystywaniu zwierząt jak Nigdy Więcej, Otwarte Klatki czy Greenpeace. To nie jest, jak mówią przeciwnicy organizowanego przez Owsiaka festiwalu, „Ochlaj i wyżerka”. A przynajmniej nie „wyżerka”... Nie ma sensu opisywać godziny po godzinie.  Trzeba tam pojechać, spotkać się z ludźmi w strojach krów, tygrysków i innych zwierząt, osoby spacerujące z tabliczkami „Free hugs”, a przede wszystkim poczuć ten klimat, unoszącą się w powietrzu przyjaźń. Tam nic nie jest dziwne. I nikt nie może być smutny. Nawet jeśli uśmiech zejdzie na chwilę z ust, zaraz jakaś życzliwa dusza, podejdzie, przytuli i od razu na twarz wraca radość. Nie ma tam podziałów na wyznanie czy kolor skóry  , wszystkich łączy jedno słuszne hasło „PEACE, LOVE, MUSIC”.
Na razie w głowie żywe będą wspomnienia, a za rok znowu: „Ooo, jedziemy na Woodstock!”.