wtorek, 4 sierpnia 2015

PEACE, LOVE, MUSIC. Przystanek Woodstock 2015.


W końcu się udało, pierwszy raz jedziemy na Woodstock!

Myślicie, że przygoda zaczyna się wraz z rozpoczęciem festiwalu? Nic bardziej mylnego. Zaczyna się kiedy postawisz pierwszy krok w woodstockowym pociągu. Nasz nazywał się „Pogromca snu”, miał jechać 10 godzin, a jego nazwa doskonale oddawała to, co się tam działo. Najweselszy pociąg jaki w życiu widziałam. Ludzie upchnięci byli wszędzie: na siedzeniach, podłodze, półkach, a niektóre cwaniaki rozwieszały hamaki i miały nawet miejsca leżące. Przewijały się takie osobistości jak Człowiek-rozkład, który potem okazał się Krystyną Czubówną (z całym szacunkiem dla pani, ale był chyba bardziej rozpoznawalny), czy Cesarz Pociągu w koronie żubrowej. Integracja nastąpiła w ciągu pół godziny przy wspólnych śpiewach „Chryzantem złocistych” czy „Morskich opowieści” - never-ending story... Ale i tak coś co zbliżało najbardziej, to kilometrowe kolejki do toalety. Rada dla świeżaków: jeśli czujesz, że za godzinę ci się zachce, to idź już stań w ogonku. I chociaż było tam naprawdę rodzinnie i wesoło, to po wydłużonej do trzynastu godzin podróży wysypaliśmy się na peron w Kostrzynie z ulgą.
Przyszedł czas na dostanie się na teren festiwalu. Zapakowaliśmy się do autobusu, bardzo wesołego autobusu. I znowu „Chryzantemy złociste w półlitrówce...”. Spaceru z plecakami i namiotami z autobusowej zajezdni do miejsca gdzie się rozbiliśmy nawet nie chcę sobie przypominać, bo już czuję to wyczerpanie. Pierwszy dzień zleciał nam na rozstawianiu i dekoracji obozu oraz zwiedzaniu woostockowego obszaru. Duża Scena robi wrażenie swoim ogromem, dla oddania jej wielkości takie porównanie z ciężaróweczką: 


Jednak przez cały czas towarzyszyła nam myśl o pierwszym koncercie. Scena Pokojowej Wioski Kryszny jak co roku rozpoczynała koncerty dzień przed oficjalnym otwarciem festiwalu. Tym razem występy odbyły się pod znakiem XX-lecia zespołu The Analogs. Imprezę otwierały takie kapele jak: O.D.C, Ruin Cats, Rejestracja, Pogoria i Lazy Class. Kiedy przyszedł czas na jubilatów, tłum pod sceną był już mocno rozszalały i spragniony kolejnych punkrockowych brzmień. To było moje pierwsze pogo na Woodstocku, w dodatku na koncercie jednego z ulubionych zespołów – niesamowite przeżycie. Szczecińscy muzycy jak zawsze nie zawiedli, udowodnili, że nie przypadkowo tak długo utrzymują się na scenie. Na koniec usłyszeli wyśpiewane zdartymi już gardłami „Sto lat”. Miejmy nadzieję, że wzięli sobie to do serca i będą nam grali sto lat i dzień dłużej. Koncert drugiej gwiazdy wieczoru zespołu Farben Lehre został przyjęty z równie wielkim entuzjazmem, podkręcił temperaturę w namiocie o następne 50 stopni. Oczywiście nie zostali wypuszczeni tak łatwo. Najpierw musieli spełnić skandowaną przez publiczność prośbę: „Jeszcze siedem!”. Zakończyli występ klimatyczną „Rozkołysanką”, co idealnie wpasowało się w nastrój Pokojowej Wioski Kryszny. Ludzie mogą mówić co chcą, dla mnie atmosfera Wioski jest kwintesencją całego Woodstocku. Chociaż przyjaźń, pokój i miłość, są na festiwalu wszechobecne, to tam są wręcz namacalne. 




Czwartek. Dzień  rozpoczęcia. O godzinie 15, kilkaset tysięcy ludzi zebrało się pod Dużą Sceną i czekało na słowa Jurka Owsiaka. Zaszczyt otwarcia przypadł zespołowi Illusion, który doskonale poradził sobie z tym zadaniem. Zabawa zaczęła się na dobre. Równie magicznym momentem był koncert Ani Rusowicz i jej projekt Flower Power. Tyle uśmiechniętych osób, kochających siebie nawzajem, czujących hipisowski klimat, a w dodatku tęczowo ubrudzonych kolorami rozsypywanymi przez uczestników.


Poza koncertami pojawiają się przeróżne inicjatywy, bitwy na pomidory, wykłady, zajęcia, poznać można organizacje antyrasistowskie oraz takie, które walczą przeciwko wykorzystywaniu zwierząt jak Nigdy Więcej, Otwarte Klatki czy Greenpeace. To nie jest, jak mówią przeciwnicy organizowanego przez Owsiaka festiwalu, „Ochlaj i wyżerka”. A przynajmniej nie „wyżerka”... Nie ma sensu opisywać godziny po godzinie.  Trzeba tam pojechać, spotkać się z ludźmi w strojach krów, tygrysków i innych zwierząt, osoby spacerujące z tabliczkami „Free hugs”, a przede wszystkim poczuć ten klimat, unoszącą się w powietrzu przyjaźń. Tam nic nie jest dziwne. I nikt nie może być smutny. Nawet jeśli uśmiech zejdzie na chwilę z ust, zaraz jakaś życzliwa dusza, podejdzie, przytuli i od razu na twarz wraca radość. Nie ma tam podziałów na wyznanie czy kolor skóry  , wszystkich łączy jedno słuszne hasło „PEACE, LOVE, MUSIC”.
Na razie w głowie żywe będą wspomnienia, a za rok znowu: „Ooo, jedziemy na Woodstock!”. 











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz