środa, 28 czerwca 2017

Jurajska Costa Brava: Kroki

     Wakacje. Że niby super, że wolne, że czasu dużo. ZA. DUŻO. Siedzimy w mieszkaniu. Ja, Martyna, Szczur. Miasto przeszliśmy we wszystkie strony już jakieś 483529 razy. Na dworze tyle samo stopni, tak na oko. Z głośników leci Defekt Muzgó: „To jest nuda, aaa”. No w punkt. Beznamiętnie patrzę jak kostki lodu w szklance robią się coraz mniejsze. Przeciwnie proporcjonalnie do mojej frustracji. Bo ona rośnie i rośnie jak balon, i w końcu wybuchnie, wysadzi szyby w oknach, płomienie będą buchać przez komin... Te wybuchy, te pościgi! Podniosłam wzrok, akurat w odpowiednim momencie, żeby złapać zdziwione spojrzenie Martyny.
Ty, z czego ty się śmiejesz?
- Nie, nic. Weźcie no, kurde. Zróbmy coś. - nawet nie podnieśli głów, żeby spojrzeć w moją stronę. Z impetem odstawiłam szklankę na stół - Zbierać dupy! Do Kostek jedziemy. Teraz.
- Ja mam piątaka, to mi nawet na busa nie starczy - Szczur nadal nie otworzył oczu.
- Pojedziemy na stopa. Każdy bierze po dwie rzeczy i wychodzimy.
- Co ty, kurwa, bredzisz?

     10 minut tłumaczenia, że nie, nie mam udaru, urojeń ani żadnej koncepcji, 4 minuty ściągania ich z łóżek i 2 minuty pakowania później, stoimy na chodniku przed drzwiami. Ja z bębenkiem pod pachą, Szczur z gitarą, Martyna z plecakiem, który zawiera wszystko co akurat mieliśmy pod ręką: trzy koszulki, ładowarkę, nożyk i półpełną butelkę z wodą. Popatrzyłam po nas: jak w poradniku pisał Sid Vicious - para glanów, spodnie w kratę, kilo cukru u fryzjera. Klasa. Jakby nas z domu wyrzucili. Albo ze squatu.
No i co, Pani Koordynator Wyprawy? Jaki plan?
- Żaden. Idziemy machać na ulicę. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz