środa, 20 grudnia 2017

Jurajska Costa Brava: Introit

- To co, szukamy spania.
- Pod dachem?
- No najlepiej.
- To sobie szałas wybuduj.

Stołówka na bazie harcerskiej. Dach jest, nogi wyciągnąć można... miejsce idealne. Trzeba było tylko poczekać, aż zrobi się ciemno. Usiedliśmy na plaży.
- Fajna woda. Spokojna taka, nic się nie dzieje. Jak tutaj. - może to nie była jedna z moich najmądrzejszych filozoficznych myśli, ale jakby głęboko poszukać, tak bardzo głęboko, to metaforyczny sens jakiś ma.
Szczuru podniósł trzy małe kamyki, ustawił obok siebie i nazwał naszymi imionami. Popatrzyłyśmy na niego z lekkim zwątpieniem. Wyobraźnie zawsze miał, ale to już podchodziło pod efekty udaru. Zgarnął kamyki z ziemi i wrzucił wszystkie do wody.
- Utopiłeś nas.
- Nie, zrobiliśmy anarchię w wodzie. Możemy i tutaj. - wyszczerzył zęby w uśmiechu, który na pewno krył za sobą jakiś typowo szczurzy pomysł. - A was to mogę dopiero utopić. - przerzucił mnie przez ramię, chwycił Martynę za rękę i wbiegł do wody.

***

- Teraz na mnie chuchaj, żeby mi ubrania wyschły.
- Mogę opowiadać żarty.
- Dobra, oszczędź mnie. Chodźcie na stołówkę.

Podejście 1.
Szliśmy lasem w stronę budynku przyczajeni jak tygrysy, ukryci między drzewami jak smoki, cisi jak koty, jak...
- Tu dum, tu dum, różowe pantery!
- Jesteś szczurem, nie panterą. - parsknęłam śmiechem. Milczenie nie było naszą najmocniejszą stroną. - Cicho, skradamy się przecież.
Światła w stołówce były zapalone. W drzwiach stał kierownik bazy.
- Panie kierowniku, czy my możemy się tu zdrzemnąć?
- To stołówka, tu się je. Wypad.
Warto było spróbować. Na plaży też będzie wygodnie.

Podejście 2.
Weszliśmy do stołówki, nie spotykając nikogo po drodze. Za siatką rozdzielającą wnętrze budynku na dwie części znaleźliśmy łóżko. ŁÓŻKO. Czy to fatamorgana?
- Dobra, koło 5 wstajemy i się zwijamy, zanim ktoś tu przyjdzie.
Pocieszyliśmy się miękkością materaca pół godziny. Później usłyszeliśmy znane z poprzedniego dnia „Wypad”. I jeszcze kilka epitetów, których przytaczać nie wypada.

Podejście 3.
Hałas rozmów w budynku słychać było z kilkuset metrów. Weszliśmy w tłum zebrany wewnątrz. „Krajowe zawody w biegach na orientację” głosił wielki plakat przywieszony na ścianie.
- Ej, chodźcie, jak nie pośpimy, to chociaż po lesie pobiegamy - ruszyliśmy w stronę organizatora.
- Wy chcecie wystartować? - spojrzał na nas z lekkim niesmakiem. Patrzyłam na niego wyczekująco, siorbiąc prosto z torebki zupkę chińską. Martyna obracała w rękach słoik musztardy, Szczur podrzucał nad głową bochenek chleba. - Nie.
- A kimnąć się tu możemy?
Rozmowie zaczęło przysłuchiwać się coraz więcej osób.
- Jak rozśmieszycie więcej niż 20 osób, to możecie. - rzucił ktoś z tłumu.
Szczurowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Challenge accepted.
- Wiecie co robi Jezus na rondzie? Nawraca.
10 minut później leżeliśmy wygodnie na stercie namiotów ułożonych w rogu stołówki.

***

- Pobawimy się w komandosów? Podejdźmy jakiś obóz.
Pomysł podkradnięcia się nocą do któregoś z obozowisk i zawinięcie im flagi był jednym z lepszych, na jakie ostatnio wpadliśmy. Trzeba tylko iść uprzedzić komendanta. Obraliśmy na cel obóz młodych strażaków. Przy bramie wejściowej napotkaliśmy opór w postaci wrzeszczącej masy małych i trochę mniejszych uczestników. Jak w tym mrowisku znaleźć jakiegoś komendanta... W ułamku sekundy tłum się rozstąpił. Jak Mojżesz przez Morze Czerwone, pewnym krokiem w naszą stronę stronę szedł olbrzym. Długie włosy i broda sięgająca pasa. Gdzieś pod nią miał pewnie schowany topór. Wiking. Wódz.
- Który mi, kurwa, przeszkadza w pieczeniu kiełbasek?
My? My w życiu. Nie śmielibyśmy. Staliśmy przytłumieni jego potęgą.
- Bo my panie... wodzu, mamy sprawę taką. Chcieliśmy wasz obóz podejść. Wie pan, w nocy, flagę zdobyć...
Uszy wszystkich uczestników obozu urosły już z zaciekawienia do niewyobrażalnych rozmiarów. Zapomnieliśmy o jednej ważnej rzeczy – oni nie powinni wiedzieć o naszych zamiarach. Władca wikingów popatrzył po swoich podwładnych.
- Nooo, dzisiaj to już jesteście spaleni.
- Ale my nic nie paliliśmy!
Olbrzym zaniósł się śmiechem tak głośnym, że niewątpliwie gdzieś w Himalajach właśnie wywołał lawinę.
- Wchodźcie, pogadamy.


Dla wszystkich starczy miejsca

Pod wielkim dachem nieba



środa, 6 grudnia 2017

Legenda z Miry

III w., Likia, Azja Mniejsza

     Młodzieniec siedział przed drzwiami swojego domu i w skupieniu studiował Pismo Święte. Pomimo tego, że od rodziców dostał niemało pieniędzy, ta książka to najcenniejsze, co posiadał.
- Ty znowu czytasz tę powiastkę? Znalazłbyś sobie w końcu konkretne zajęcie. - głos należał do jego sąsiada. Ten człowiek był zupełnie inny od chłopaka. Dla niego liczyły się tylko pieniądze. Modlitwa była stratą czasu, Pismo Święte „powiastką”, a Bóg – wymysłem. Chłopak podniósł głowę znad lektury, uśmiechnął się i pozdrowił sąsiada.

***

     Mikołaj jak co dzień siedział przed domem i czytał Biblię. Nagle z okien budynku obok dobiegł go głośny lament. Szybko odłożył książkę i pobiegł zobaczyć, co się stało sąsiadowi.
- Jeszcze pytasz co się stało?! Cały majątek mi zabrał. Cały! Co do najmniejszej monety. A wszystko przez ciebie.
- Przeze mnie? Kto zabrał?
- Ten twój cały Bóg! „Bo drwisz z pobożności”, mówił. Twojej pobożności. Zejdź mi z oczu. - z odrazą spojrzał na Mikołaja. 
Chłopak wyszedł z mieszkania, po czym osunął się ciężko na ziemię. Słyszał jeszcze jak sąsiad mruczy do siebie: „Wiem, co zrobię. Córki sprzedam. Wszystkie trzy sprzedam. Kto się z nimi ożeni bez pieniędzy? No kto..? Sprzedam wszystkie.”
Młodzieniec z trudem podniósł się z ziemi, wciąż oszołomiony wydarzeniem. Wrócił przed swoje drzwi i sięgnął po Pismo, jakby miał nadzieję znaleźć w nim jakąś wskazówkę.

***

- Córki chciałeś sprzedać, a wyprawiasz już drugie wesele. Znowu masz pieniądze?
- Dwa razy znalazłem u siebie w mieszkaniu. Ktoś mi wrzucił przez okno.
- Tobie już chyba starczy tego wina - rozmówca mężczyzny wybuchnął głośnym śmiechem.
- Kiedy to prawda! Dowiem się kto to.


***

     Była już trzecia w nocy i nikt się nie pojawił. Nikt nie podszedł do okna. Nikt nie wrzucił przez
Tempera na desce Fra Angelico z 1437 roku.
okno pieniędzy. Mężczyzna czekał od kilku godzin, powoli tracąc wiarę w to, że dowie się, kim jest tajemnicza osoba. Kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Może to gałęzie drzewa. Może pies. Może tylko przewidzenie. Po chwili jednak cień stawał się coraz wyraźniejszy. Formował się w ludzką postać. I zbliżał się. Mężczyzna miał wrażenie, że bicie jego serca obudzi całe miasto. Gdy cień był wystarczająco blisko, wyskoczył ze swojej kryjówki, złapał postać i ściągnął jej kaptur.
- Mikołaj?!










    Święty Mikołaj z Miry, patron ubogich, dzieci, mieszczan... Najbardziej „zapracowany” święty. Obecnie zamienił ciepłe południe na mroźną Laponię i para się roznoszeniem prezentów 6 grudnia oraz w wigilię Bożego Narodzenia.