czwartek, 24 grudnia 2015
1. Anno Domini punk rocka
Dawno, dawno temu pewna dziewczyna zaszła w ciążę. Ojciec dziecka niby był obecny, ale specjalnie widać go nie było. Młoda matka, pod presją bliskich, przyjaciół i innych głosów, uciekła z narzeczonym, który miał być dla dziecka ojczymem. Oboje byli biedni i niedoświadczeni, ale dla syna chcieli jak najlepiej, przekonani, że będzie kimś wielkim.
środa, 9 grudnia 2015
Weź kartkę, długopis i pomóż!
13-letnia
dziewczynka została zmuszona do małżeństwa z mężczyzną
starszym od niej o ponad 50 lat. Adwokat skazany na 15 lat więzienia
za walkę o prawa ludzi. Kobieta torturowana i gwałcona przez
funkcjonariuszy, którzy chcieli by przyznała się do zbrodni,
której nie popełniła.
To
nie zapowiedź nowej książki, to nie literacka fikcja. Takie rzeczy
dzieją się codziennie w różnych zakątkach świata. Zadajesz
sobie pytanie: „Czy ja sam mogę coś z tym zrobić?” Otóż, tak
– możesz!
Każdego
roku z datą 10.12 odbywa się Maraton Pisania Listów. To akcja
przygotowywana przez Amnesty International, czyli organizację, która
jest światełkiem nadziei dla ludzi skrzywdzonych przez złe duchy
drzemiące w niektórych osobach. Maraton ma bardzo proste zasady –
należy napisać jak najwięcej listów w obronie pokrzywdzonych,
zebrać owe teksty i wysłać do władz danego państwa. Akcja jest
organizowana w całym kraju, w szkołach, kawiarniach i instytucjach
kultury.
Nas
nie kosztuje to dużo, wystarczy poświęcić 10 minut na przepisanie
tekstu. Niewiele, prawda? A dla ofiar to szansa na spokojne życie.
Więc, proszę, zamiast oglądać serial, weź kartkę,
długopis i pomóż.
KAŻDY LIST POMAGA.
Więcej
informacji tutaj: http://amnesty.org.pl/maraton/
wtorek, 1 grudnia 2015
Jak Żabki w wodzie
Weekend
spędzony pod szyldem koncertów legend polskiego punk rocka, z czego
jednym z zespołów jest twój wyraźny muzyczny faworyt. Jesteś z
nimi kiedy grają, śpią, jedzą i biorą prysznic. Dobra, przy tym
ostatnim nie jesteś obecny, ale i tak spędzacie razem prawie 24
godziny na dobę. Brzmi jak sen, nie? A jak wiadomo marzenia się
spełniają. Tak też w sobotnie popołudnie czekałam pod katowicką
knajpą na transport, który miał ponieść mnie, pisarskiego
amatora głodnego wrażeń, w pierwszą koncertową minitrasę.
I
czekałam... Poważnie, jeśli umawiacie się z muzykami, zamiast
stawić się punktualnie w umówionym miejscu, idźcie zjeść obiad,
pozwiedzać miasto, wypić kawę i dopiero przyjdźcie – będzie
idealnie. Taki artystyczny kwadrans spóźnienia. Ale nie narzekam,
żeby jeszcze mnie kiedyś zabrali.
Podróż
do pierwszego celu – klubu RudeBoy w Bielsku-białej minęła
bardzo przyjemnie, poza tym, że żarty o Zagłębiu są znane chyba
w każdej części Polski: „Przy stworzeniu świata diabeł prosił
Boga, aby ten pozwolił mu zrobić jedną rzecz. Bóg nieroztropnie
się zgodził i tak powstał Sosnowiec”. Nieśmieszne. Chociaż, w
sumie trochę... Do celu się jakoś specjalnie nie spieszyliśmy, i
wcale nie dlatego, że nie chciało nam się rozpakowywać przyczepy
ze sprzętem.
Koncerty
Ga-gi/Zielonych Żabek, The Analogs i Leśnych Ludków jak zawsze
częstowały ogromną porcją energii, ale jeden moment zapadł mi w
pamięć szczególnie. Bywalcy ostatnich koncertów Żabek na pewno
kojarzą Wiktora, kilkuletniego chłopaka, który wspomaga zespół
wokalnie. (Może weźmie na barki działalność zespołu, kiedy
aktualny skład przejdzie na emeryturę?) W każdym razie, niedługo
po koncercie w Bielsku miał obchodzić 9. urodziny, więc muzycy
chcieli zrobić dla niego coś wyjątkowego. Złożyli mu życzenia
podczas koncertu, dostał płytę w prezencie, ale nie to jest
najważniejsze. Najlepszy moment był, gdy cała punkowa publika
zaczęła mu śpiewać „Sto lat”. I powiedzcie mi teraz, że
punkowcy to brudne, bezduszne bestie.
A
zastanawialiście się kiedyś, co dzieje się za zamkniętymi
drzwiami zespołowej garderoby? Rozwiązałam tę zagadkę. Nie ma
tam wcale, jak mówi powszechne przekonanie, kobiet przygruchanych
sobie przez muzyków ani żadnych „białych dróg” (czy pasów
startowych do „odlotu”). Chłopaki siedzieli przy herbacie i
rozmawiali o komercji, sześciolatkach w szkole i tym podobnych.
Pełna kulturka. A co do tej herbaty... Anarchia w Wielkiej Brytanii,
godzina 17.00:
-
Chcesz herbaty?
-
Nie.
Możecie
iść teraz popić tego suchara.
Koło
1. w nocy dotarliśmy do pokoi i prawie od razu zapadliśmy w sen.
Męczące takie życie. I towarzystwo na noclegu też było świetne.
(Tutaj znalazłoby się zdjęcie panów Analogsów, ale nie udało mi
się go zrobić, bo równo z końcem doby w Domu Turysty, czyli o
godzinie 10, chłopaki byli już spakowani i wpakowani do busa.
Chodzą jak szwajcarski zegarek. Mogłam im tylko pomachać na
pożegnanie, zawsze coś).
Bezlitosne
zasady wyprosiły z pokojów również nas, więc, trochę mniej
zdyscyplinowani i ogarnięci niż szczecinianie, ruszyliśmy w drogę
do Katowic. I tutaj historia zaczyna się robić dziwna. Do
następnego koncertu zostało nam kilka godzin, musieliśmy się
czymś zająć, więc poszliśmy do kina. Nie byłoby w tym nic
interesującego, gdyby nie to, że nasz wybór padł na „Hotel
Transylwanię”. Wyobraźcie sobie ten image: ludzie w glanach,
martensach, skórach, irokezach, dreadach, twardo oglądający bajkę.
Przepraszam, film animowany. Jesteśmy dorośli.
Tak
bojowo nastawieni ruszyliśmy do klubu Fraktal w Mikołowie na
wieczorny koncert. Co tu dużo mówić: trzy godziny świetnej muzyki
i płynącej z niej pozytywnej energii. Wpadnijcie na najbliższy
koncert, to sami się przekonacie. Ja pewnie też tam będę, do
zobaczenia!
Subskrybuj:
Posty (Atom)