środa, 20 lipca 2016

Mam swoją Nibylandię.



               Woodstock, Woodstock i po Woodstocku… Mam nadzieję, że wszyscy już zregenerowani, choć wiem, że ciężko jest wrócić do rzeczywistości. Nie będę opisywać jak było, bo mama czyta moje wypociny (Serdecznie Cię z tego miejsca pozdrawiam, rodzicielko :D).

               Chciałabym zwrócić się do osób, które z wielkim przekonaniem głoszą, że tam tylko „sex, drags and rock’n’roll”, a jedyne co z Kostrzyna można przywieźć to fasolka w brzuchu. Otóż drodzy państwo… Nieprawda.

             
Nazywanie Woodstocku Najpiękniejszym Festiwalem Świata nie jest sloganem. Skoro ludzie przyjeżdżają z całej Polski, a nawet i z innych państw, po to, żeby przez cztery dni posiedzieć w lesie, to chyba coś znaczy, nie? Bo oni wracają do swojego drugiego domu, do swojej drugiej rodziny. Spytacie jak można nazwać rodziną ludzi, których się nawet nie zna? Zapraszam za rok – sami przekonacie się o sile więzi, jak się tam tworzy.

Wyobrażacie sobie, że podchodzicie do przypadkowej osoby z pytaniem czy możecie zostawić jej plecak, znikacie na pół godziny, po czym wracacie, a bagaż jest na swoim miejscu, w nienaruszonym stanie? A na Najpiękniejszym Festiwalu Świata można, bo panuje to, co w rodzinie najważniejsze – zaufanie.

Wyobrażacie sobie, że siedzicie koło osoby jedzącej obiad, a ona z uśmiechem pyta czy chcecie trochę? Pewnie do tej pory mieliście tak tylko przy stole… no właśnie, przy rodzinnym stole.
               Złaziłam tam kawał chodnika, a nie widziałam żadnej osoby pod wpływem narkotyków. Przesiedziałam tam tydzień, a nie widziałam ani jednej smutnej twarzy. Byłam tam dwa razy, a dziecka jak nie miałam, tak nie mam. Szach-mat, hejterzy. 

"Gdzieś tam jest jednak miejsce,
gdzie nie mówię szeptem,
gdzie moje jest powietrze
I moja każda pora dnia"








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz