wtorek, 28 kwietnia 2015

"To pastuch słabej klasy...". Władysław Bartoszewski.

19.02.1922r. - 24.04.2015r.

Jak sam mówił „O lekarzu świadczy opinia chorych, o nauczycielu – uczniów. A o człowieku posługującym się zawodowo piórem – czytelników”. Bez wątpliwości stwierdzić można, że na szacunek zasłużył nie tylko poprzez prace pisemne, ale również dzięki realistycznemu, lecz zawsze pogodnemu podejściu do życia. Właściciel wielu orderów, polityk, publicysta, dyplomata, dziennikarz, a przede wszystkim oddany patriota – Władysław Bartoszewski. 
19 lutego 1922 roku w Warszawie urodził się Władysław Bartoszewski – szczęśliwi rodzice Władysław i Beata, nie widzieli jeszcze jak bardzo w kraju i świecie odznaczy się ich syn. W wieku 12 lat młody mieszkaniec Warszawy napisał pierwszy artykuł „Kim chcę zostać i dlaczego?”. Początkowo przyszły pisarz chciał zostać geografem, co tłumaczył: „bo interesuję się i lubię geografię z której dowiadujemy się o naszej Ojczyźnie, o jej dzielnicach, mieszkańcach, klimacie, o obcych krajach, miastach, górach, rzekach itd.". Jednak brał pod uwagę również inną możliwość, która po latach nauki w humanistycznym liceum i na studiach polonistycznych, okazała się trafna – chciał zostać reporterem.
Jako zaledwie 18-latek przeżył ciężkie chwile w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, jednak po około pół roku został stamtąd zwolniony. Fakt ten wzbudził niemałe zainteresowanie – sceptycy twierdzą, że udało mu się to za sprawą wstawiennictwa jego siostry, która kolaborowała z Niemcami, słychać również głosy mówiące, że sam Bartoszewski wmieszany był w układy z okupantami. Oficjalnym i zapewne prawdziwym powodem zwolnienia był zły stan zdrowia więźnia i pomoc Polskiego Czerwonego Krzyża. 
Prawie natychmiastowo po odzyskaniu wolności mężczyzna włączył się w życie Polskiego Państwa Podziemnego. Patriotyzm i zaangażowanie w życie kraju było dla niego ważne, co podkreślał w słowach: „Patriotyzm polski nie polega na mówieniu o patriotyzmie, tylko na służbie” Od roku 1942 działał w ramach AK oraz Frontu Odrodzenia Polski - konspiracyjnej katolickiej organizacji społeczno-wychowawczej i charytatywnej. Aktywnie uczestniczył również w poczynaniach Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom „Żegota”, gdzie zajmował się m.in. współorganizowaniem pomocy dla uczestników powstania w warszawskim getcie w kwietniu 1943.  Swoje umiejętności pisarskie wciąż rozwijał, pomagając przy tym patriotycznym organizacjom – jednym z jego stanowisk była pozycja sekretarza redakcji katolickiego miesięcznika „Prawda”, organu prasowego FOP.
Od pierwszego dnia trwania włączył się także w powstanie warszawskie, został redaktorem naczelnym czasopisma „Wiadomości z Miasta i Wiadomości Radiowe”, następnie mianowano go na stopień podporucznika. Za zasługi odznaczony został Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczem oraz Krzyżem Walecznych.
Następne lata jego życia to liczne wystąpienia, publikacje, kolejne zasługi, jak i również aresztowania. Działał pod szyldem wielu czasopism i organizacji takich jak „Gazeta Ludowa”, „Stolica” czy „Świat”, gdzie opublikował serię artykułów o powstaniu warszawskim. W końcu, w 1970 roku, na publikacje Bartoszewskiego został nałożony zakaz druku w Polsce z powodu jego aktywnej działalności opozycyjnej. Jednak to nie zatrzymało go przed włączaniem się w akcje Polskiego Porozumienia Niepodległościowego i „Solidarności”.
Prężnie rozwijała się jego działalność polityczna, do której zawsze podchodził surowo, ponieważ jak mówił: „Trzeba mieć twardą skórę albo zajmować się hodowaniem kwiatków, a nie polityką”. Początkowo sprawował funkcję ambasadora RP w Austrii, jednak potem piastował urząd ministra spraw zagranicznych. Również to stanowisko kwitował charakterystycznym dla siebie żartem „Ja myślę, że w Ministerstwie Spraw Zagranicznych każda zmiana może być tylko na lepsze, bo na gorsze już chyba nie będzie”. W wieku 85 lat został przewodniczącym komitetu honorowego Platformy Obywatelskiej, następnie powołano go na sekretarza stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i pełnomocnika Prezesa Rady Ministrów do spraw dialogu międzynarodowego. To stanowisko obejmował aż to momentu śmierci. 
Swoim zachowaniem niewątpliwie budził kontrowersję. Jedni mówili o nim, jako o „czcigodnej osobowości”, na co oponenci odpowiadali: „To pastuch słabej klasy. Niech się schowa i nas nie poucza”. I choć znaleźć można było te negatywne opinie, jego słów słuchali wszyscy. Pomimo tego, że „Bartoszewski albo mówi głupoty, albo mówi jaki to on jest wspaniały”. Cały jego życiowy bagaż sprawia, że dla Polaków powinien być autorytetem. W pewnym sensie był kochany przez Polaków. Tak samo jak on kochał ich: „Kocham moich rodaków, choć doprowadzają mnie do cholery”. 

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

"Dotknięcie pustki"


    Wyobraź sobie sytuację: wyruszasz na wyprawę chcąc zdobyć cieszący się złą sławą szczyt, wchodząc trasą, której nie udało się przebyć prawie nikomu i pomimo wszystko udaje ci się osiągnąć cel. Wszystko układa się idealnie do momentu, gdy podczas schodzenia z góry zdarza się wypadek. Wszystko wskazuje na to, że czeka cię pewna śmierć... W Wielkiej Brytanii mieszka człowiek, który udowodnił, że wola walki o życie może czynić cuda. 


    Mowa tutaj o znanym alpiniście i pisarzu – Joe Simpsonie, który w swojej debiutanckiej książce „Dotknięcie pustki” opisał wyprawę na Siula Grande.  W podróży towarzyszył mu oddany partner Simon Yates. Mężczyźni nie przypuszczali, że radość z osiągniętego celu tak szybko przemieni się w nadludzką bitwę o przetrwanie. Trudno wyobrazić sobie jak mógł czuć się człowiek, uwięziony na wysokości kilku tysięcy metrów, niezdolny do samodzielnego poruszania się, bez nadziei na pomoc... Wraz z wypadkiem Joe rozpoczął się jeden z najbardziej mrożących krew w żyłach okresów w życiu młodych alpinistów, wymagający wielkiej odporności psychicznej, zdolności podejmowania trudnych decyzji i niezwykłego poświęcenia. 
      „Dotknięcie pustki” to opowieść o niesamowitej sile człowieka, przyjaźni, nadludzkim wysiłku oraz o miłości i oddaniu dla swojej pasji. 
      
      Do czego zdolne są ciało i umysł w sytuacji skrajnego zagrożenia? Gdzie leży granica ludzkiej wytrzymałości? Dlaczego Simon musiał opuścić przyjaciela? I przede wszystkim - jakim sposobem Joe przetrwał?

niedziela, 12 kwietnia 2015

Wywiad z Mirosławem 'Smalcem' Malcem

    Wywiad z Mirosławem Malcem, założycielem Zielonych Żabek, Ga Gi i Radical News. Co mówi o swoich marzeniach, początkach z muzyką i punk rockiem? Dlaczego nazywa swoje życie "porażką"?

Z koncertów, piosenek, artykułów wyłania się twoja postać jako żywiołowego, otwartego i przede wszystkim oddanego swoim celom. Gdzie leży to twoje niewyczerpalne źródło energii? To widok fanów na koncercie tak działa?
Chyba głównie tak, to wraca jak ping-pong. Po takim koncercie wracam naładowany do domu i myślę o następnych. Często jest tak, że po koncertach powstają nowe utwory, na drugi dzień jest wena żeby tworzyć nową muzykę. To jest bardzo satysfakcjonujące kiedy robimy tyle kilometrów po całej Polsce i wszędzie są ludzie, którzy śpiewają nasze piosenki i to zwłaszcza te, które nie są jakimiś superprzebojami, ale są o rzeczach, które akcentują ważne wartości, w pewnym sensie mówimy jednym głosem. To jest takie inspirujące, że punk rock rzeczywiście łączy i jest w stanie nas przenieść w inny wymiar, taki... alternatywny świat.

Jak w ogóle zaczęła się twoja przygoda z muzyką i punkiem?

Muzyka pojawiła się trochę wcześniej niż punk rock. Generalnie była to muzyka rockowa. Zaczęło się od tego jak ojciec kupił nam pierwszy magnetofon kasetowy i mogliśmy nagrywać piosenki z radia. Często było tak, że te piosenki, które potem odsłuchiwałem działały na mnie w niezwykły sposób, zauważyłem u siebie duże emocje. Nie pamiętam jakie były pierwsze nagrania, chodzi o samą wibrację rockową. Trójka puszczała wtedy dużo dobrej muzyki rockowej, ale jak usłyszałem punk rocka to był przełom. Potem w audycji „Cały ten rock” puszczano raz na dwa tygodnie godzinę punk rocka, m.in. grali tam Toxoplasma i Exploited.
Ale zanim usłyszałem punk rocka, już w pewnym sensie byłem punkiem. Zacząłem szukać subkultury dla siebie, sama muzyka rockowa uświadomiła mnie, że jest jakiś bunt, że ten świat potrzebuje wibracji, która potrząśnie świadomością ludzi. Rock właśnie był czymś takim, czymś co było nowym krokiem. Tak czułem w tamtych czasach, że to było coś ważnego i niezwykłego, że subkultury, które się pojawiły były odpowiedzią na to, że ludzie chcą być blisko siebie, chcą zbudować nowy świat na nowych podstawach, które są bardziej ludzkie i bliskie człowiekowi, bo cały ten system po prostu nie zdaje egzaminu. System ma wiele błędów: ludzie głodują, giną w niepotrzebnych wojnach, umierają dla biznesu czy mieszkają w slumsach. Ludzie mówią o sobie, że są wykształceni, wiedzą skąd pochodzimy, dokąd zmierzamy, a jednak jest tak wiele problemów, które nie są rozwiązane. Ludzie są jakimś wirusem, trucizną, która zatruwa tą planetę, tak jak Dezerter śpiewał, że „chce być kęsem, który zatruje ten organizm”.

Reasumując, punk rock to tęsknota za tym, żeby coś zmienić. Pojawił się kiedy zobaczyłem, że świat jest niepoukładany. Jak każdy dzieciak zacząłem się przeciw temu buntować, szukałem jakieś możliwości wpływania na świat. Punk rock jak dla mnie jest czymś takim, nawet samo akcentowanie wyglądem... nie jest tak, że jesteśmy stadem baranów.

Pamiętasz swoje pierwsze wyjście na scenę? Był stres czy tylko radość ze spełnionego marzenia?

Trochę miałem stres, ale poczułem się dobrze, poczułem radość. Jednak te największe przeżycia zaczęły się, gdy graliśmy w Jarocinie, to był niezwykły moment.

W swoim dorobku muzycznym masz około 10 płyt nagranych z trzema zespołami. Jest piosenka, do której masz jakiś szczególny sentyment?
To jest tak, że okresami pojawiają się różne piosenki w moim życiu. Niektóre wracają tak jakby mocniej, pasują do mojego aktualnego stanu. Ostatnio na przykład „Młode wilki” mnie prześladują (śmiech). Nie, nie mam szczególnej.


W jednej z piosenek śpiewasz, że „tu potrzebna jest rewolucja świadomości”, jak myślisz, z czego wynika nieświadomość społeczeństwa?
Ogólna ignorancja... Tak naprawdę to nasze pragnienia, dajemy się oszukiwać. Większość ludzi chce być oszukiwanym. Paradoksalnie, z jednej strony chcemy być wolni, ale z drugiej strony chcemy oddawać swoje życie w ręce innych, uciekać od odpowiedzialności. Może też dlatego, że chcemy krótkiej przyjemności, ludzie ostatnimi czasy, tak jak mówiłem, zachowują się jak trucizna. Cała ta cywilizacja opiera się na chwilowej konsumpcji, na przykład ludzie palą papierosy, które szkodzą, robią coś wbrew sobie, zatruwają sami siebie. Żadne zwierzę nie działa w ten sposób żeby sobie szkodzić, a człowiek to robi. Po prostu źle wykorzystujemy swoją wolność. Żeby uciec przed odpowiedzialnością często popadamy w iluzje, dlatego chętnie oglądamy telewizję, wchodzimy w polityczne spory, ktoś daje nam złudzenie, że wybieramy ludzi, którzy będą rządzić, a i tak rządzą ci co chcą, bo tak naprawdę nie mamy na to wpływu. Ja nie jestem przeciw ludziom, tylko przeciw tej ignorancji, którą mamy na własne życzenie.
To nie jest jakaś teoria spiskowa, tak się dzieje od dłuższego czasu, że mała grupa ludzi chce rządzić i utrzymywać świat w jakimś porządku, mówiąc „cel uświęca środki”. Nie ma tu prawdziwej edukacji, dlatego ludzie są nieświadomi. Tutaj chodzi tylko o to żeby się najeść i napić. Nie ma autorytetów, nie ma ludzi, którzy przejmują odpowiedzialność za następne pokolenia. Ale taka jest ogólna polityka, że świat jest rządzony przez biznes. Jesteśmy nieświadomi, bo biznes nas oszukuje, bo chcą nam sprzedać codziennie jakieś głupoty, które nie są nikomu potrzebne. Sprzedają nam pigułki, które nic nie dają, nikt nie mówi „zacznij dbać o siebie”, bo nikt na tym nie zarobi.

Jesteś założycielem Zielonych Żabek, Ga Gi, Radical News, masz jakieś rady dla młodych muzyków z planami na zespół?

Najważniejsze to mieć energię, to, że nie stroi gitara, czy na początku jest nierówno, to nie jest problem. Ale w następnym etapie już trzeba myśleć o tym, żeby było równo. I żeby gitara stroiła (śmiech). No i trzeba się trzymać razem. To mnie inspiruje, że spotykam się z tymi samymi zespołami po latach i oni dalej grają. Trzeba dbać o siebie wzajemnie, zespół ma być rodziną, pomimo tego, że czasami jest różnie. Trzeba wiedzieć, że pojawią się trudności, ale trzeba je pokonywać i nie pozwalać żeby panowało nad nami ego. Należy myśleć z jednej strony o sukcesie, o tym, żeby nasza muzyka docierała, integrowała, ale trzeba pamiętać o tym, że nie ma miejsca na gwiazdy.


A porzucając na chwilę temat muzyki.. Gdybyś wiedział, że słucha cię cały świat, co byś im powiedział?
Hare
Kryszna. I punk's not dead.
  

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że wygrana w Jarocinie to było „marzenie, które przerodziło się w pewność”, sny młodego muzyka, które udało się spełnić, masz obecnie jakieś marzenie na miarę tamtego z festiwalu?
Moim marzeniem jest to żeby wzrastać. Żeby to był prawdziwy postęp, żeby pojawiła się prawdziwa mądrość w moim życiu. Jeśli chodzi o muzyczne marzenia to chciałbym, żeby to trwało, żeby nie zawieść. Chciałbym żeby przychodziło dużo ludzi na koncerty, żeby scena alternatywna wzrastała, żeby pojawiała się wysoka kultura w scenie alternatywnej. Żeby czasy świetności kultury alternatywnej powróciły. Przypominam sobie te czasy kiedy zakładaliśmy Zielone Żabki, potem Ga Ga, te środowiska były bardziej widocznie, bardziej wpływały na rzeczywistość. Życzyłbym sobie tego, żeby było nas więcej, ale też jakościowo. Podoba mi się, że to cały czas trwa.

I marzę o tym żeby mieć swoją ziemię, móc zaprosić tam ludzi, którzy mają dać coś od siebie nie tylko przez granie, ale też przez działanie praktyczne, jakoś się organizować. Chciałbym żeby rewolucja świadomości postępowała. Często jest tak, że wchodzimy w jakieś polityczne sytuacje, chciałbym żeby punk rock się odpolitycznił i wrócił do formy zdrowej krytyki systemu i alternatywnego myślenia apolitycznego.


Gdybyś miał opisać swoje życie jednym słowem...?
Porażka. Jeżdżę starym, japońskim samochodem z lat 90. poprzedniego wieku zamiast wozić się jakimś suwem BWM w salonu, za pieniądze zarobione na hurtowni tytoniu. Moje studio i nasza sala prób mieści się w na wpół opuszczonym, starym zamku w małym mieście, z którego nigdy na dobre nie potrafiłem się wyprowadzić, zamiast na najwyższym piętrze jakiegoś super-wieżowca w centrum wielkiego miasta. Zamiast dobrze płatnych koncertów na Dni Miasta, gdzie grają największe gwiazdy i sprzedaje się piwo i kiełbasę, my uparcie gramy na skłotach, festiwalach alternatywnych i w piwnicznych klubach. Nie ma nas w telewizji, w radiu prawie też nie, a jeśli już to nie w komercyjnych stacjach. 20 lat nie jem mięsa i nie piję alkoholu, więc najprawdopodobniej straciłem tak wiele niesamowitych chwil przyjemności. 
Porażka. (śmiech) To trochę tak przekornie jak nazywamy się punkami, bo punk to nic innego jak „śmieć”. Ale tak naprawdę to jest dumne stwierdzenie. Więc jeśli wy uważacie się, że jesteście taką sukces-cywilizacją, to znaczy, że moje życie jest porażką. Moja porażka polega na moim sukcesie. Jakbym miał określić swoje życie jednym słowem... to powiedziałbym, że „życie”. To nie jest jakaś imaginacja, staram się mieć swoje zdanie. Życie składa się zarówno z sukcesów, jak i porażek. Z mądrości i głupot jakie czasem robimy, ale właśnie to życie jest po to żeby wzrastać, żeby się czegoś nauczyć.

 

wtorek, 7 kwietnia 2015

One love z cyklu: "Prawdziwy bunt nigdy nie przemija..."


Bob Marley – kto z nas nie zna choć jednej jego piosenki? Ikona muzyki reggae, Jamajczyk, który często mylnie nazywany jest założycielem ruchu rastafari. Rastamanie co prawda wywodzą się z XX-wiecznej Jamajki, jednak ich pierwszym przywódcą był Marcus Garvey, a początkowo myślą przewodnią była solidarność wszystkich czarnoskórych. Skąd więc wzięła się nazwa „rastafari”, symboliczne kolory i co do tego wszystkiego ma Babilon? 
Wzorcem dla pierwszy rastafarian był cesarz Etiopii Hajle Sellasje, który przed koronowaniem nosił imiona Lif Ras Tafari – stąd wywodzi się nazwa ruchu. Laicy często niewłaściwie przeinaczają określenie ruchu, mówiąc o nim rastafarianizm, co przez dzieci Jah odbierane jest za obrazę, ponieważ uważają oni, że końcówka „-izm” istnieje, aby wprowadzać podziały międzyludzkie. 

Z fascynacji Hajle Sellasje wyrosły ideologie rasta, wyznawcy uznali cesarza za proroka posłanego przez Boga – Jah. Także za sprawą Sellasje rastafarianie przyjęli pacyfizm za jeden z głównych filarów budujących subkulturę:

   „Pokój na ziemi zapanuje, gdy ludzie przestaną być dzieleni na ludzi pierwszej i drugiej kategorii, a kolor ich skóry będzie miał takie samo znaczenie 
jak kolor ich oczu”. 

Rasta negują podziały społeczne oraz, podobnie jak punkowcy, sprzeciwiają się instytucjom i państwowemu kontrolowaniu jednostki. Za symbol ucisku i zniewolenia człowieka przyjęli Babilon, ponieważ miasto to w Biblii uznawane było za miasto pieniądza, zamieszkane przez ludzi, którzy za jedyny cel uważali dążenie do zysku. 
W wizerunku rasta znaleźć można podobieństwa do hipisów. Cechują ich długie włosy, noszone zazwyczaj w formie dreadów, które są symbolem nieustraszonego Lwa Judy i protestem przeciw siłom Babilonu, ubierają się w zwiewne, kolorowe ubrania, przyozdabiane koralikami oraz znakiem pacyfy. Symboliczne są również kolory zielony, żółty i czerwony, zaczerpnięte z flagi Etiopii. Znaczenie barw nie jest do końca jasne, jednak powszechnie znane jest wyjaśnienie, że zielony to znak Afryki i spokojnego kraju, żółty to zagarnięte przez kolonistów złoto i dawne bogactwo Afryki, a czerwony - krew przelana podczas walk z najeźdźcą.
Z przekonania o konieczności bliskości z naturą są wegetarianami. Początkowo odrzucali wszelkie używki, jednak z czasem popularność zdobyła marihuana, której palenie jest dla nich rodzajem rytuału, aktu duchowego, sakramentu, który oczyszcza ciało i ducha, pomaga zbliżyć się do Jah. 
Ruch rastafari zyskał sławę dzięki muzyce reggae, aczkolwiek obecnie postrzeganie tej ideologii nieco się zmieniło. Wielu członków nie uznaje jej za religię, lecz obiera drogę rasta jako sposób na życie. Nie identyfikują się więc z ruchem za sprawą wyznania, ale przez charakterystyczny ubiór czy muzykę – w ten sposób ruch wyznaniowy przekształcił się w subkulturę. 


„Mówię rasta, bo nie wiedzę innego wyjścia, mówię rasta, bo nie widzę innego rozwiązania, mówię rasta, bo to droga, która zawsze ma cel”

czwartek, 2 kwietnia 2015

Jan Paweł II: zwykły-niezwykły człowiek


Bogatym nie jest ten kto posiada, lecz ten kto daje”


                                              




     Wspominając wieczór 2-ego kwietnia 2005r. mam przed oczami sytuację kiedy obudził mnie płacz mojej mamy. Jako zaledwie ośmiolatka poszłam spytać „co się stało?”, dostałam jednozdaniową odpowiedź, która tłumaczyła smutek i ciszę, która zaległa w całym domu: „Jan Paweł II zmarł.”. Na zegarku była 21:37...
     18 maja 1920r. W Wadowicach na świat przyszedł chłopczyk, na imię było mu Karol. Jak każde dziecko wychowywane w katolickiej rodzinie został ochrzczony, 9 lat później przyjął Pierwszą Komunię, a następnie sakrament bierzmowania. Był dzieckiem aktywnym, regularnie grał w piłkę nożną, jeździł na nartach, chętnie wyruszał na wycieczki krajoznawcze. Rodzina i znajomi zdrobniale nazywali go Lolek.
     Jako nastolatek zakończył naukę w gimnazjum z oceną celującą na świadectwie maturalnym, co otworzyło mu wolną drogę na uczelnie wyższe. Chcąc rozwijać się dalej, wybrał studia polonistyczne, których jednak nie było dane mu skończyć z powodu wkraczającej do kraju wojny. Kilka lat później podjął studia teologiczne i wstąpił do Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie. W wieku 26-ciu lat przyjął święcenia kapłańskie i wyjechał do Rzymu, aby tam kontynuować naukę w Papieskim Międzynarodowym Athenaeum.
     Po dwóch latach została mu przydzielona funkcja wikariusza w niewielkiej parafii w Niegowici, a następnie przeniesiono go do Krakowa. Doskonale odnajdywał się tam w roli katechety, organizował liczne wycieczki i szybko zdobył zaufanie młodzieży, której pozwalał zwracać się do siebie „wujku”.
     W 1958r. Został mianowany biskupem pomocniczym Krakowa i zgodnie z tradycją przyjął motto swojej posługi brzmiące „Totus Tuus” („Cały Twój”). W 1964r. zyskał tytuł arcybiskupa metropolity krakowskiego, a następnie ówczesny papież Paweł VI mianował go kardynałem. Pomimo wielu zmian w jego życiu cały czas oddawał się zagranicznym podróżom ewangelizacyjnym.
     Ważną datą w jego biografii jest 16 październik 1978, kiedy został wybrany papieżem. Podczas posługi w stolicy piotrowej nie zaniedbał swojego zamiłowania do obcowania z ludźmi i wycieczek – organizował liczne pielgrzymki, nigdy nie zapomniał też o swoim pochodzeniu, co podkreślił m.in. w słowach: „
Ojczyzna jest naszą matką ziemską. Polska jest matką szczególną. Niełatwe są jej dzieje, zwłaszcza na przestrzeni ostatnich stuleci. Jest matką, która wiele przecierpiała i wciąż na nowo cierpi. Dlatego też ma prawo do miłości szczególnej”.
     Pomimo tego, że był powszechnie podziwianym i szanowanym człowiekiem, kilkakrotnie został poddany cierpieniu. W 1981r. Został postrzelony, a rok później podczas wyjazdu do Fatimy pchnięto go bagnetem. Przez cały okres pomagał wiernym, spotykał się z nimi, wprowadzał reformy, całym sercem oddawał się Bogu i ludziom. W ostatnich latach życia musiał ograniczyć aktywność przez liczne dolegliwości, jednak nawet w momencie, gdy choroby nie pozwalały mu utrzymywać pozycji stojącej, nie rezygnował z wystąpień publicznych. Nawet wtedy nie opuszczało go poczucie humoru. Podczas jednego z wystąpień żartował: „Wstyd mi. Prezydent stoi, kardynał stoi, a ja siedzę.”.
    Po 26 latach posługi papieskiej wymęczony przez postępującą chorobę Parkinsona i inne dolegliwości zakończył żywot z wypowiedzianymi słabym głosem słowami „Pozwólcie mi iść do domu Ojca”. Jego niesamowite, poświęcone ludziom życie zostało uszanowane poprzez beatyfikację, a następnie kanonizację.

    Karol Wojtyła – poeta, aktor, pedagog, filozof historii – pozornie zwykły człowiek, który pnąc się w hierarchii kościelnej w końcu został mianowany następcą Świętego Piotra. Niesamowita osoba, która nigdy nie czuła się cenniejsza od zwykłego robotnika. Warto by w sercach i pamięci nie tylko Polaków, ale i obywateli z całego świata pozostał jego obraz jako skromnego i wiecznie radosnego zwykłego-niezwykłego mężczyzny.
                                                         


„Człowiek jest wiel­ki nie przez to, co po­siada, lecz przez to, kim jest; nie przez to, co ma, lecz przez to, czym dzieli się z innymi.”