sobota, 11 sierpnia 2018

Dziś się raczej nie załamię


Boże, daj mi kawałek szczęścia,
to jest wszystko, co chcę byś mi dał.

     Obraz wokół wygląda jak co dzień. Nie widać różnicy czy to Kraków, Warszawa czy Poznań. Tramwaj, za nim szare wieżowce, dalej jakieś blokowisko. Musiałam przegapić informację o ogólnokrajowym maratonie, bo siedzę na przystanku, a wszyscy inni gdzieś biegną. Wszyscy się spieszą. Do szkoły, do pracy, na autobus. Prawie wszyscy. Oprócz mnie z wyścigu wyłamały się jeszcze cztery osoby. Mężczyzna z długimi włosami, ubrany w glany i znoszoną skórzaną kurtkę pcha przed sobą wózek ze staruszkiem. Obok nich idzie kobieta, przed nią też toczy się wózek. Tym razem w środku leży dziecko. Najmłodszy z tego pochodu zaczepia dziadka i zaczyna się głośno śmiać. Staruszek odpowiada mu tym samym i choć widać, że kosztuje go to dużo wysiłku, łapie wnuczka za rękę. Mijają mnie, a ja nie mogę oderwać od nich wzroku. Jeszcze na odchodne napis na koszulce kobiety mówi: „Happy with you”.
Niech wam ta chwila trwa.

     Na oko 6-letni chłopczyk z zapałem buduje zamek z piasku nad brzegiem morza. Obserwuję, jak przygryza wargę, ze skupieniem kopiąc fosę wokół twierdzy. Skończył. Otrzepuje ubrudzone w piasku ręce o spodenki i siada obok swojej budowli. Trwa tak w bezruchu przez około 10 minut i patrzy na morze. Wyraźnie widać, że na coś czeka. Na morzu tworzy się fala większa od innych. Szybko sunie w stronę brzegu. W końcu woda wlewa się w fosę wybudowaną przez chłopca. Więc na to czekał.
- Tata! Tata! Udało się! - chłopczyk zrywa się z piasku i biegnie w stronę leżącego niedaleko mężczyzny.
- Wiedziałem, że się uda. Mój mały inżynier. - tata bierze dziecko na ręce i podrzuca je w powietrze.
Niech wam ta chwila trwa.

     Od zawsze marzy mi się posiadanie starego, hippisowskiego ogórka. Dlatego, kiedy usłyszałam, że pod Krakowem, w jednym miejscu zaparkowane są dziesiątki moich wymarzonych samochodów, nie mogłam przepuścić takiej okazji. I tak rozanielona ja i mój mniej, ale jednak trochę zafascynowany facet przechadzamy się po terenie zlotu. Powietrze jest ciepłe, ale niebo zaczyna się robić coraz mroczniejsze. I nagle apokalipsa! Oberwanie chmury. W pierwszym odruchu kryjemy się pod drzewem, ale deszcz nie wygląda, jakby miał zamiar przestać.
- Biegniemy do auta?
- W sumie... z cukru nie jesteśmy.
Łapiemy się za ręce i wybiegamy w ulewę. Więc biegnę przemoczona, w otoczeniu ulubionych aut, czując zaciśnięte na moich palce ukochanej osoby.
Niech nam ta chwila trwa.
     Spaceruję między drzewami, patrząc jak pies za czymś goni. Nagle łapie cos między zęby i biegnie w moją stronę. Rzuca mi pod nogi patyk i nadstawia głowę, czekając na pochwalne głaskanie.
- Brawo, Junior. Znalazłeś patyk. Wspaniale.
Zwierzak patrzy to na mnie, to na patyk. Na pyszczku wykwitł mu wielki uśmiech. Ogon chodzi z prędkością, której mogą mu pozazdrościć najszybsze wiatraki. Wygląda, jakby ten kawałek drewna był dla niego co najmniej Świętym Graalem.
- Niewiele ci trzeba do szczęścia. Pozazdrościć.
Pies cieszy się dalej, nie przejmując się zupełnie moim cynizmem. Podnoszę patyk z ziemi i rzucam przed siebie. Junior goni go w podskokach i z taką samą radością wraca prosić o kolejny rzut. Spełniam jego prośbę, śmiejąc się z jego kawałka szczęścia. Tym razem drewienko poleciało kilka metrów dalej. W sumie faktycznie fajny ten patyk. Daleko lata.
 
cisza i wiatr
słońce i radość
deszcz na Twych skroniach
cóż więcej mógłbyś chcieć? 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz