To
nie był normalny
dzień. To ten z cyklu dni, na końcu których możesz jedynie
zanucić sobie: "Mam nadzieję, że taki dzień nigdy więcej już się nie powtórzy".
7-letnia
Madzia wracała ze szkoły.
Lekcje
do 16, a w dodatku pani od matematyki zadała chyba milion ćwiczeń!
Ona myśli, że co? Że oni zajęć innych nie mają? Mogłaby ulepić
bałwana albo poczytać książkę albo… ech, porobić cokolwiek
innego. Na
samą myśl zagotowała się w środku ze złości. Marzyła
tylko o tym, żeby w końcu położyć się w
łóżku,
przykryć kołdrą i obudzić się w nowym, weselszym dniu.
Nienawidziła
zimy. Jest
zimno, mróz szczypie w policzki, w palcach już nie ma czucia, buty
dawno przemokły. A do domu jeszcze tak daleko! Patrzyła
z niepokojem jak słońce znika za horyzontem. Robi się ciemno, a
ona musi przejść przez las. Tego kawałka
nie lubiła najbardziej. Nie lubiła go tak mocno jak zimy i pani od
matematyki! Ciemny las po obu stronach a ona mała, biedna pośrodku.
Pochuchała na dłonie, żeby trochę je rozgrzać, zlustrowała
czekającą ją drogę.
Dobra,
idę, przecież chodziłam tędy tysiąc razy.
Robiło
się coraz ciemniej i zimniej. Wyobraźnia płatała figle.
Tę
miała doskonale rozwiniętą, nawet jak na dziecko. W nocy z
otchłani wyobraźni wychodzą wszystkie potwory. Nawet te, które
już kilka lat temu schowały się za łóżkiem i zazwyczaj nie
wychylały
stamtąd swoich pysków. Tata
mówił, że one boją się muzyki…
Pieski
małe dwa… Chyba coś słyszałam. Chciały przejść przez rzecz…
Kroki! Kroki słyszę wyraźnie! Popadam w paranoję. Ważne żeby
nie ulec temu złudzeniu. Bo to tylko złudzenie. Czuje jakby ktoś
mnie obserwował.
Najgorsze
co można robić, idąc przez las, to myślenie o tym, co właśnie
robisz. Lepiej już pomyśleć o czekającym w domu obiedzie, o tym,
że starszy brat znowu będzie dokuczał. Albo i o tej nieszczęsnej
matematyce! W
oddali chyba coś się rusza. Ach, ta wyobraźnia. Nie, to nie
wyobraźnia… jakaś postać! A brat ostatnio opowiadał, że
grasuje tu jakiś morderca.
Idzie
w moją stronę. Ale gdzie mam uciec? W las? Jeszcze gorzej. Tutaj
jest szansa, że będzie jechało jakieś auto.
Mówił,
że
poluje w lesie na małe dziewczynki. Wrzuca do wielkiego worka, a
potem… Strach pomyśleć.
Ale
zaraz… Poznaję
ten chód. I postać jakaś znajoma. Dziadek!
Rzuciła
się w dziadkowe ramiona. Jak bezpiecznie w tych silnych objęciach.
I od razu jakoś cieplej.
- Hej, dziecinko. Coś ty taka wystraszona? Wyszedłem po Ciebie, żebyś nie musiała sama iść. Żebyś się nie bała.
- Wielkie dzięki, dziadziuś…
- Hej, dziecinko. Coś ty taka wystraszona? Wyszedłem po Ciebie, żebyś nie musiała sama iść. Żebyś się nie bała.
- Wielkie dzięki, dziadziuś…
***
W
końcu cieplutkie łóżko. Można odpocząć. Co prawda, dziadek
nieźle ją nastraszył, ale reszty
drogi nie musiała pokonywać sama. A i orzechami potem poczęstował.
Łóżko. Dobrze,
że już koniec tego dnia. Jutro się obudzi i będzie lepiej. Może
już trochę cieplej? Czuje już piasek pod powiekami. Siostra
pochrapuje na łóżku obok. Może znowu się przyśni coś ładnego?
Mogłaby na przykład… Jeździć na koniu po zielonej łące. To
byłoby miłe. Dobranoc.
***
Miała
się śnić łąka, a nie ten mroczny las. Otwiera oczy
przestraszona. Nad jej łóżkiem ktoś stoi! Nie obudziła się?
To
tylko sen. Tylko sen. Spokojnie.
Tata
mówił, że wystarczy się uszczypnąć i wtedy się wybudzisz z
każdego snu. Aua. On nadal
tu stoi. Aua. To nie sen!
- Hania, obudź się! Obudź się szybko! HANIA!
- Śpij, mała, to zły sen – odpowiedziała, nie otwierając nawet oczu.
- To nie sen! Mamo! Mamoooo!
- Czego ty się tak… - reszta siostrzanego pytania zginęła w krzyku, gdy zobaczyła, że obecny w pokoju nie jest wytworem dziecięcej wyobraźni. Poderwała się z łóżka i wybiegła z pokoju.
- Hania, obudź się! Obudź się szybko! HANIA!
- Śpij, mała, to zły sen – odpowiedziała, nie otwierając nawet oczu.
- To nie sen! Mamo! Mamoooo!
- Czego ty się tak… - reszta siostrzanego pytania zginęła w krzyku, gdy zobaczyła, że obecny w pokoju nie jest wytworem dziecięcej wyobraźni. Poderwała się z łóżka i wybiegła z pokoju.
Zostawiła
mnie samą! Jak to ten morderca? Czemu on nic nie mówi, tylko patrzy
gdzieś tam?
Gdzie są wszyscy?! Tato!
Ojciec wpadł do pokoju, trzymając w rękach naładowaną strzelbę.
- Niech pan nie robi gwałtownych ruchów i tak żebym widział pana ręce - obcy tylko odwrócił się w jego stronę, ale jego wzrok dalej był beznamiętny. - Kim pan jest i co pan robi w moim domu?! - Cisza. - Pytam, do cholery! Odpowiadaj! - Nic.
- Niech pan nie robi gwałtownych ruchów i tak żebym widział pana ręce - obcy tylko odwrócił się w jego stronę, ale jego wzrok dalej był beznamiętny. - Kim pan jest i co pan robi w moim domu?! - Cisza. - Pytam, do cholery! Odpowiadaj! - Nic.
Czemu
ten pan był w piżamie? Czemu nic nie mówił, jak go
tatuś
wyprowadzał? Kto to w ogóle był?
- Mamuś.. Co to był za pan?
- Już tu nie przyjdzie. Nie bój się i śpij.
- Ale kto to był?
- Uciekł ze szpitala. Takiego szpitala dla ludzi, którzy mają chorą głowę.
- Już tu nie przyjdzie. Nie bój się i śpij.
- Ale kto to był?
- Uciekł ze szpitala. Takiego szpitala dla ludzi, którzy mają chorą głowę.
Szpital
psychiatryczny… Jeszcze jeden taki dzień i ja też tam trafię.
Czytam to czasem. Jesli chcesz o tym pogadac to przyjdz.
OdpowiedzUsuń