środa, 20 grudnia 2017

Jurajska Costa Brava: Introit

- To co, szukamy spania.
- Pod dachem?
- No najlepiej.
- To sobie szałas wybuduj.

Stołówka na bazie harcerskiej. Dach jest, nogi wyciągnąć można... miejsce idealne. Trzeba było tylko poczekać, aż zrobi się ciemno. Usiedliśmy na plaży.
- Fajna woda. Spokojna taka, nic się nie dzieje. Jak tutaj. - może to nie była jedna z moich najmądrzejszych filozoficznych myśli, ale jakby głęboko poszukać, tak bardzo głęboko, to metaforyczny sens jakiś ma.
Szczuru podniósł trzy małe kamyki, ustawił obok siebie i nazwał naszymi imionami. Popatrzyłyśmy na niego z lekkim zwątpieniem. Wyobraźnie zawsze miał, ale to już podchodziło pod efekty udaru. Zgarnął kamyki z ziemi i wrzucił wszystkie do wody.
- Utopiłeś nas.
- Nie, zrobiliśmy anarchię w wodzie. Możemy i tutaj. - wyszczerzył zęby w uśmiechu, który na pewno krył za sobą jakiś typowo szczurzy pomysł. - A was to mogę dopiero utopić. - przerzucił mnie przez ramię, chwycił Martynę za rękę i wbiegł do wody.

***

- Teraz na mnie chuchaj, żeby mi ubrania wyschły.
- Mogę opowiadać żarty.
- Dobra, oszczędź mnie. Chodźcie na stołówkę.

Podejście 1.
Szliśmy lasem w stronę budynku przyczajeni jak tygrysy, ukryci między drzewami jak smoki, cisi jak koty, jak...
- Tu dum, tu dum, różowe pantery!
- Jesteś szczurem, nie panterą. - parsknęłam śmiechem. Milczenie nie było naszą najmocniejszą stroną. - Cicho, skradamy się przecież.
Światła w stołówce były zapalone. W drzwiach stał kierownik bazy.
- Panie kierowniku, czy my możemy się tu zdrzemnąć?
- To stołówka, tu się je. Wypad.
Warto było spróbować. Na plaży też będzie wygodnie.

Podejście 2.
Weszliśmy do stołówki, nie spotykając nikogo po drodze. Za siatką rozdzielającą wnętrze budynku na dwie części znaleźliśmy łóżko. ŁÓŻKO. Czy to fatamorgana?
- Dobra, koło 5 wstajemy i się zwijamy, zanim ktoś tu przyjdzie.
Pocieszyliśmy się miękkością materaca pół godziny. Później usłyszeliśmy znane z poprzedniego dnia „Wypad”. I jeszcze kilka epitetów, których przytaczać nie wypada.

Podejście 3.
Hałas rozmów w budynku słychać było z kilkuset metrów. Weszliśmy w tłum zebrany wewnątrz. „Krajowe zawody w biegach na orientację” głosił wielki plakat przywieszony na ścianie.
- Ej, chodźcie, jak nie pośpimy, to chociaż po lesie pobiegamy - ruszyliśmy w stronę organizatora.
- Wy chcecie wystartować? - spojrzał na nas z lekkim niesmakiem. Patrzyłam na niego wyczekująco, siorbiąc prosto z torebki zupkę chińską. Martyna obracała w rękach słoik musztardy, Szczur podrzucał nad głową bochenek chleba. - Nie.
- A kimnąć się tu możemy?
Rozmowie zaczęło przysłuchiwać się coraz więcej osób.
- Jak rozśmieszycie więcej niż 20 osób, to możecie. - rzucił ktoś z tłumu.
Szczurowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Challenge accepted.
- Wiecie co robi Jezus na rondzie? Nawraca.
10 minut później leżeliśmy wygodnie na stercie namiotów ułożonych w rogu stołówki.

***

- Pobawimy się w komandosów? Podejdźmy jakiś obóz.
Pomysł podkradnięcia się nocą do któregoś z obozowisk i zawinięcie im flagi był jednym z lepszych, na jakie ostatnio wpadliśmy. Trzeba tylko iść uprzedzić komendanta. Obraliśmy na cel obóz młodych strażaków. Przy bramie wejściowej napotkaliśmy opór w postaci wrzeszczącej masy małych i trochę mniejszych uczestników. Jak w tym mrowisku znaleźć jakiegoś komendanta... W ułamku sekundy tłum się rozstąpił. Jak Mojżesz przez Morze Czerwone, pewnym krokiem w naszą stronę stronę szedł olbrzym. Długie włosy i broda sięgająca pasa. Gdzieś pod nią miał pewnie schowany topór. Wiking. Wódz.
- Który mi, kurwa, przeszkadza w pieczeniu kiełbasek?
My? My w życiu. Nie śmielibyśmy. Staliśmy przytłumieni jego potęgą.
- Bo my panie... wodzu, mamy sprawę taką. Chcieliśmy wasz obóz podejść. Wie pan, w nocy, flagę zdobyć...
Uszy wszystkich uczestników obozu urosły już z zaciekawienia do niewyobrażalnych rozmiarów. Zapomnieliśmy o jednej ważnej rzeczy – oni nie powinni wiedzieć o naszych zamiarach. Władca wikingów popatrzył po swoich podwładnych.
- Nooo, dzisiaj to już jesteście spaleni.
- Ale my nic nie paliliśmy!
Olbrzym zaniósł się śmiechem tak głośnym, że niewątpliwie gdzieś w Himalajach właśnie wywołał lawinę.
- Wchodźcie, pogadamy.


Dla wszystkich starczy miejsca

Pod wielkim dachem nieba



środa, 6 grudnia 2017

Legenda z Miry

III w., Likia, Azja Mniejsza

     Młodzieniec siedział przed drzwiami swojego domu i w skupieniu studiował Pismo Święte. Pomimo tego, że od rodziców dostał niemało pieniędzy, ta książka to najcenniejsze, co posiadał.
- Ty znowu czytasz tę powiastkę? Znalazłbyś sobie w końcu konkretne zajęcie. - głos należał do jego sąsiada. Ten człowiek był zupełnie inny od chłopaka. Dla niego liczyły się tylko pieniądze. Modlitwa była stratą czasu, Pismo Święte „powiastką”, a Bóg – wymysłem. Chłopak podniósł głowę znad lektury, uśmiechnął się i pozdrowił sąsiada.

***

     Mikołaj jak co dzień siedział przed domem i czytał Biblię. Nagle z okien budynku obok dobiegł go głośny lament. Szybko odłożył książkę i pobiegł zobaczyć, co się stało sąsiadowi.
- Jeszcze pytasz co się stało?! Cały majątek mi zabrał. Cały! Co do najmniejszej monety. A wszystko przez ciebie.
- Przeze mnie? Kto zabrał?
- Ten twój cały Bóg! „Bo drwisz z pobożności”, mówił. Twojej pobożności. Zejdź mi z oczu. - z odrazą spojrzał na Mikołaja. 
Chłopak wyszedł z mieszkania, po czym osunął się ciężko na ziemię. Słyszał jeszcze jak sąsiad mruczy do siebie: „Wiem, co zrobię. Córki sprzedam. Wszystkie trzy sprzedam. Kto się z nimi ożeni bez pieniędzy? No kto..? Sprzedam wszystkie.”
Młodzieniec z trudem podniósł się z ziemi, wciąż oszołomiony wydarzeniem. Wrócił przed swoje drzwi i sięgnął po Pismo, jakby miał nadzieję znaleźć w nim jakąś wskazówkę.

***

- Córki chciałeś sprzedać, a wyprawiasz już drugie wesele. Znowu masz pieniądze?
- Dwa razy znalazłem u siebie w mieszkaniu. Ktoś mi wrzucił przez okno.
- Tobie już chyba starczy tego wina - rozmówca mężczyzny wybuchnął głośnym śmiechem.
- Kiedy to prawda! Dowiem się kto to.


***

     Była już trzecia w nocy i nikt się nie pojawił. Nikt nie podszedł do okna. Nikt nie wrzucił przez
Tempera na desce Fra Angelico z 1437 roku.
okno pieniędzy. Mężczyzna czekał od kilku godzin, powoli tracąc wiarę w to, że dowie się, kim jest tajemnicza osoba. Kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Może to gałęzie drzewa. Może pies. Może tylko przewidzenie. Po chwili jednak cień stawał się coraz wyraźniejszy. Formował się w ludzką postać. I zbliżał się. Mężczyzna miał wrażenie, że bicie jego serca obudzi całe miasto. Gdy cień był wystarczająco blisko, wyskoczył ze swojej kryjówki, złapał postać i ściągnął jej kaptur.
- Mikołaj?!










    Święty Mikołaj z Miry, patron ubogich, dzieci, mieszczan... Najbardziej „zapracowany” święty. Obecnie zamienił ciepłe południe na mroźną Laponię i para się roznoszeniem prezentów 6 grudnia oraz w wigilię Bożego Narodzenia.  

czwartek, 9 listopada 2017

Jurajska Costa Brava: Z pamiętnika

Jeszcze kilkanaście kroków... kilka... i jest – sklep u Basi. Padliśmy na ławki w ogródku za budynkiem. Szczur przeliczył cały budżet. Razem 6,28 zł.
- Na trzy butelki starczy.
- A potem?
- A potem to się zobaczy.

- Wy długo tak będziecie tu siedzieć? - głowa pani Basi wychyliła się ze sklepu.
- Może godzinkę, może dwa dni.
- To mi towar rozpakujcie. Może wam po jednym jeszcze postawie - problem z „co potem” rozwiązał się sam. Po pracy z powrotem wyciągnęliśmy się na ławkach. „Piwa, piwa dajcie...” zaczęłam nucić, uśmiechając się do słońca.
- A jak nie to... - głos zza rogu dokończył piosenkę za mnie. Spojrzeliśmy w tamtą stronę. Pierwszy pokazał się brzuch. Potem broda. A za nimi ich właściciel. Cała trójka stanęła przede mną, blokując promienie słońca.
- Weź się przesuń, bo świata za tobą nie widzę - rzuciłam w stronę brody z nadzieją, że gdzieś tam jest też reszta twarzy.
- Mała, pyskata punkówa. Już cię lubię – broda się zaśmiała. Postać rozsiadła się na ławce przed nami. - Gitarę macie. Zaśpiewajcie coś wesołego.
- Ja śpiewam tylko z takim kolegą. Lech się nazywa. Żubry też zazwyczaj lubią mnie słuchać...
- No chodząca bezczelność – teraz nawet brzuch zatrząsł się ze śmiechu.
Z czasem okazało się, że z kolegów Leszków stworzyliśmy całkiem pokaźny chór. I tak śpiewaliśmy wesołe piosenki, dopóki ze sklepu nie wyszła pani Basia.
- Te, gwiazdy. Jak skończycie koncert, to zamknijcie ogródek. I pilnujcie go.
Nawet nie zauważyliśmy, że zrobiło się ciemno. Wszyscy równo przytaknęliśmy i na do widzenia zaintonowaliśmy „Żegnajcie nam dziś hiszpańskie dziewczyny...”. Fakt, że może nie ze wszystkim trafiliśmy, ale włożyliśmy w to całe serce.

Jak pani Basia nam, tak my pani Basi. Pilnowaliśmy tego ogródka do samego rana. Nawet nie wyglądała na zdziwioną, widząc nas w tym samym miejscu, w którym zostawiła nas kilka godzin wcześniej.
- Całonocny koncert?
- Publiczność cały czas żądała bisów. - wzruszyliśmy bezradnie ramionami. Fanów się nie zostawia.
- Chodźcie, gwiazdy, towar czeka.
Chwilę później z powrotem siedzieliśmy na ławkach, wrzucając w siebie kolejne, przygotowane przez panią Basię kanapki.
- Anioł, nie kobieta – Szczur wymamrotał między kolejnymi kęsami.
- Nawet anioł może w końcu cierpliwość stracić. Chodźcie, spania poszukamy.
- Ciekawe gdzie.
- Jak to gdzie? Tam, gdzie jest wszystko. W „to się zobaczy”.  


Biegać, skakać,
latać, pływać,
w tańcu pogo wypoczywać. 

piątek, 28 lipca 2017

Jurajska Costa Brava: Droga


- Szczuru, Szczuru, pokaż nóżkę, to się ktoś zatrzyma.

I jest. Pan, który chyba jest piekarzem, bo suchary smażył nieziemskie.
Wiecie co robi sprzątaczka na scenie? Wymiata!
Król czerstwego chleba.
Czym bawi się kot psychiatry? Kłębkiem nerwów.
Pan Sucharmistrz.

    Byli i tacy, co wieźli nas na przyczepie z sianem. Albo na przyczepie z butlami gazu. Albo w bagażniku. Była pani, która jak mówiła, minęła nas, przejechała jakieś 10km i po zastanowieniu zawróciła, żeby nas zabrać. Bo wyglądaliśmy porządnie, a za razem jakoś... nędznie. Dziękujemy, a za razem nie dziękujemy.
    Kolejne auto, kolejni ludzie. Wszystko fajnie, dopóki nie trafisz na psychopatę. I choć to szansa jedna na milion, to my chyba jesteśmy wyjątkowi. Jedni na milion.
- Czy wy jesteście jacyś... no?! - powitalna formułka kierowcy czerwonej Skody była dość oryginalna. Patrzymy po sobie zdezorientowani, bo nie wiemy czy jesteśmy. Jesteśmy?”Jacyś” na pewno. - Wsiadajcie zanim się rozmyśle.
No to się pakujemy. Szczur z przodu, my we dwie na tylne siedzenia. Jedziemy. W kompletnej ciszy, jakby auto było wyciszone na wzór, nie wiem... studia nagraniowego? Pomieszczenia do medytacji? Izolatki w psychiatryku..?
- Przepraszam pana, jacy jesteśmy? - moja ciekawość wygrała. A wiecie, dokąd prowadzi ciekawość, nie?
- Jacyś nienormalni! Zatrzymujecie auta na ulicy, nogi dwie macie, to zapierdalać pieszo!- I tu nastąpiło wyłączenie maszyny w mojej głowie. Ogólnie to jesteśmy „jacyś”, bo zmuszamy kierowców do zatrzymania. Stoimy na poboczu z karabinami i żądamy zatrzymania się. W przeciwnym razie kula w głowę. Albo na drut i do lasu. Kończy wywód, PSTRYK, jestem duchem z powrotem na tylnym siedzeniu czerwonej Skody. - … a poza tym, to możecie trafić na jakiegoś psychola-zboczeńca.
- Eee tam, gwałcą tylko ładnych ludzi. Niech pan spojrzy jacy my bezpieczni.
Auto zatrzymało się praktycznie w miejscu. Kierowca odwrócił się do nas z wyrazem twarzy Hannibala Lectera.
- Wy ładne jesteście – przeniósł wzrok na Szczura – Ty chłopcze też niczego sobie. Dobra, jedziemy. Kiedy was wysadzić?

W tym momencie. Tu będzie idealnie. 


środa, 28 czerwca 2017

Jurajska Costa Brava: Kroki

     Wakacje. Że niby super, że wolne, że czasu dużo. ZA. DUŻO. Siedzimy w mieszkaniu. Ja, Martyna, Szczur. Miasto przeszliśmy we wszystkie strony już jakieś 483529 razy. Na dworze tyle samo stopni, tak na oko. Z głośników leci Defekt Muzgó: „To jest nuda, aaa”. No w punkt. Beznamiętnie patrzę jak kostki lodu w szklance robią się coraz mniejsze. Przeciwnie proporcjonalnie do mojej frustracji. Bo ona rośnie i rośnie jak balon, i w końcu wybuchnie, wysadzi szyby w oknach, płomienie będą buchać przez komin... Te wybuchy, te pościgi! Podniosłam wzrok, akurat w odpowiednim momencie, żeby złapać zdziwione spojrzenie Martyny.
Ty, z czego ty się śmiejesz?
- Nie, nic. Weźcie no, kurde. Zróbmy coś. - nawet nie podnieśli głów, żeby spojrzeć w moją stronę. Z impetem odstawiłam szklankę na stół - Zbierać dupy! Do Kostek jedziemy. Teraz.
- Ja mam piątaka, to mi nawet na busa nie starczy - Szczur nadal nie otworzył oczu.
- Pojedziemy na stopa. Każdy bierze po dwie rzeczy i wychodzimy.
- Co ty, kurwa, bredzisz?

     10 minut tłumaczenia, że nie, nie mam udaru, urojeń ani żadnej koncepcji, 4 minuty ściągania ich z łóżek i 2 minuty pakowania później, stoimy na chodniku przed drzwiami. Ja z bębenkiem pod pachą, Szczur z gitarą, Martyna z plecakiem, który zawiera wszystko co akurat mieliśmy pod ręką: trzy koszulki, ładowarkę, nożyk i półpełną butelkę z wodą. Popatrzyłam po nas: jak w poradniku pisał Sid Vicious - para glanów, spodnie w kratę, kilo cukru u fryzjera. Klasa. Jakby nas z domu wyrzucili. Albo ze squatu.
No i co, Pani Koordynator Wyprawy? Jaki plan?
- Żaden. Idziemy machać na ulicę. 


poniedziałek, 5 czerwca 2017

By zmienić się w popiół

     Podgórski mały rynek. Wiosenny dzień, powietrze ma około 15°C, na drzewach rozkwitają pąki. Kraków budzi się z zimowego letargu. Między stojącymi na placu kamiennymi krzesłami biega czarnowłosa dziewczyna w żółtym płaszczyku. Z loda, którego trzyma w swojej małej dłoni, spadają na ziemię czerwone krople. Jak krew. W oddali słychać huk przejeżdżającego pociągu. Jak wystrzał. Ciężko toczy się po szynach pociąg towarowy. Taki, jakich przetaczało się tu wiele. Tylko towar inny niż kiedyś. Choć zarówno współczesny, jak i ten z ubiegłego wieku wywożone są w tym samym celu. Jadą prosto do pieca, by zmienić się w popiół. Teraz w żelaznych kontenerach upchnięty jest węgiel, nie ludzie. 
– Mama! Gorąco! - krzyczy dziewczynka niewinnym głosem, po czym ściąga płaszczyk i rzuca go na ziemię. Ubranie leży tak, jak prawie 80 lat temu leżały tu inne części garderoby. Kurtki, spodnie, buty. I ciała. Ciała Żydów z podgórskiego getta. 

     W 1939 roku w Krakowie mieszkało ponad 60 tysięcy Żydów. Dwa lata później zostało ich 17 tysięcy. W 1943r. wyznawców judaizmu było już o połowę mniej, a wojnę przeżyło zaledwie tysiąc. W maju 1940r. wydano polecenie o przymusowym przesiedleniu Żydów. W mieście mogło zostać 15 tysięcy żydowskich pracowników oraz ich rodziny. Ci musieli przeprowadzić się do getta, które powstało w marcu 1941r. w dzielnicy Podgórze. 15 ulic, 320 domów, 3167 pokojów i około 16 tysięcy osób. 3,5 tysiąca poprzednich lokatorów, zastąpiło ponad cztery razy więcej osób. Na jednego mieszkańca przypadały 2m2,, czyli mniej więcej tyle, ile wynosi powierzchnia przeciętnego jacuzzi.  
     Teren „dzielnicy żydowskiej” z początku ogrodzony był drutem kolczastym, następnie wokół getta wzniesiono mur w kształcie żydowskich nagrobków.  Obecnie jego pozostałości znajdują się przy ulicy Lwowskiej i Limanowskiego. Wejść do getta można było przez cztery bramy: dwie na ulicy Limanowskiej, jedna przy ul. Lwowskiej i Józefińskiej i ostatnia między ulicą Kącik a placem Zgody (obecnie plac Bohaterów Getta). Możliwości wyjścia nie było. Groziła za to kara śmierci.

Jedna z bram getta
     Jedynym miejscem, ostoją „zwykłego życia” była apteka Pod Orłem prowadzona przez Polaka, Tadeusza Pankiewicza. Oprócz zaopatrywania w leki, apteka pełniła funkcję pewnego rodzaju forum – tam spotykano się by skomentować bieżące wydarzenia, a także podyskutować o kulturze. 

    W czwartym roku wojny w getcie zaczęto prowadzić „wysiedlenia”: pierwsze miało miejsce na przełomie maja i czerwca, drugie w październiku. Żydów wywieziono z dworca Kraków-Płaszów do obozu zagłady w Bełżcu (wieś niedaleko Tomaszowa Lubelskiego). W wyniku czystek śmierć poniosło około 12 tysięcy judaistów. W grudniu „dzielnicę żydowską” podzielono na część A, w której mieszkali zdolni do pracy, oraz część B, zasiedloną przez osoby niepracujące i starszych. Marzec 1943r. to data ostatniego pochodu krakowskich Żydów. Poganiani pięściami SSmanów kierowali się ulicami Limanowskiego i Wielicką do obozu w Płaszowie. Mieszkańcy getta B zostali przetransportowani do Auschwitz. Tych, którzy nie zmieścili się na ciężarówki, rozstrzelano na placu Zgody. Obecnie w miejscu podgórskiego getta stoi instalacja wykonana w 2005r. przez Piotra Lewickiego i Kazimierza Łataka. Składa się z żelaznych krzeseł ustawionych w rzędy. Inspiracją były porzucone po likwidacji meble. Powodem powstania – przeznaczeni do likwidacji krakowscy Żydzi. 


wtorek, 30 maja 2017

Punk rock się dzieje!

Zebrać ekipę.
"Ja nie pracuję, potrzebne jest natchnienie
I czapki z głów za moje nastawienie"
Rok 2010.
Pierwsi byli Kuro - pracownik wielkiej korporacji, który jest jak Dr Jekyll i Mr Hyde – w punkowca zmienia się dopiero po godzinach, i Piter, wykwalifikowany robotnik i stary, punkowy wyjadacz.
- Może byśmy coś pograli?

- Stary... osiem lat nie grałem.
Osiem czy osiemnaście, z graniem jak z jazdą na rowerze - tego się nie zapomina. Dlatego, gdy większość społeczeństwa spędzała czas w kościele, chłopaki katowali swoje instrumenty. Z czasem stało się to tradycją, to ich coniedzielne punkowanie. Jednak granie w domowym zaciszu nie wystarczało, rozpoczęły się poszukiwania perkusisty. 
- Znam typa, co na bębnach śmiga. Ale gra po weselach.
- Innego nie ma, niech będzie... Perkusista na sztukę. 
Z owego perkusisty był jeszcze jeden benefit: chłopaki potrzebowali sali prób, a on był w stanie ją im udostępnić. Problem był tylko jeden - wcześniej dogrywał się tam zespół weselny, a teraz chciałaby wejść kapela, która z biesiadnym graniem nie ma wiele wspólnego.

"A nas sąsiad z piwnicy wygonił, bo nasza muzyka jest wariacka"

Jednak chłopaki w myśl sentencji, że do odważnych świat należy, spróbowali przekonać opiekuna sali. Zanieśli nagrania swojej muzyki, co kierownik skwitował krótkim:
- Jakoś mnie to nie przekonuje. 
- To może my pokażemy na żywo? Będzie lepiej.
Nie było. 
- Znajdźcie sobie pełny skład, zgrajcie się i najwyżej wróćcie. 
Poszukiwań ciąg dalszy. W międzyczasie wpadli na przegląd młodych zespołów, z którego jednak ich wyrzucono, bo grali trochę zbyt długo.

- To nic. Chłopaki z Zielonych Żabek na pierwszym przeglądzie zostali zdyskwalifikowani, bo wokalista połamał statyw, a Mikser - gitarzysta tak się podjarał graniem, że spalił piec. Punk rock to nie rurki z kremem.
"Ostatni raz poddałem się zamiast uwierzyć w to, co jest wpisane w moją krew"
- Na basie Harry zagra, tylko bębniarz czasu nie ma, bo wesela...
- Znam jeszcze jednego, Dymka.
- Ta? A ten gdzie gra? W kościelnej scholce?
- No... W sumie to tak. Ale punka słucha!
Gitara, perkusja, bas, wokal - check.
Nazwa: Reszta Pokolenia.

- W ogóle roszad w składzie mieliśmy sporo, ze starego składu zostałem ja i Dymek, a na basie mamy Marata, chociaż obrażony na nas był...
- Wal się, stary.
- Bo Marat chciał wejść na gitarę, ale mu powiedziałem, że nie o taki styl nam chodzi... A potem kolega go polecił na bas, no i został.

Zdobycie sali prób, podejście drugie.
- Kierowniku miły, składzik mamy, to my może pokażemy?
Tym razem pokazali. Jednak z jednym małym "ale":
- Jak przyjdzie zespół lepszy od was, to od razu wylatujecie.
W trasę.
"Jeśli robić co nie masz,
to na koncert jechać trzeba,
nakupić taniego wina"

Jest skład, jest nazwa, materiał przećwiczony. Gotowi na podbój świata. I od razu skok na głęboką wodę - trasa koncertowa ze znanym zespołem The Bill. Jak wspomina Gerard, basista The Billa: "Rozwijali się muzycznie z koncertu na koncert i nie odstawiali patałajstwa na scenie. Zawsze zadowoleni, ale bez środków dopingujących" i po chwili refleksji dodaje: "Pamiętam, użyczyłem im sprzęt i spalili mi głośnik... ich basista się słyszał na scenie, ja już nie". Bo ogień na scenie musi być od początku.

"Ooo, jedziemy na Woodstock!" 

W końcu, po długim czasie tułania się po klubach, grania czasem dla pustych sal, a czasami dla dziesiątek głów, nadszedł ten jeden koncert, określony przez chłopaków "koncertem życia". Przystanek Woodstock, Pokojowa Wioska Kryszny. Spełnienie wielu zespołów. 

- Niesamowite przeżycie. Kiedy grasz i widzisz ze sceny tysiące twarzy, zadowolonych twarzy, to czujesz, że jesteś w końcu na właściwym miejscu. Ludzi było naprawdę sporo.
- Może dlatego, że padał deszcz, a pod namiotem Kryszny mogli się schować...
- Nawet pogodę zamówiliśmy na nasz koncert, żeby ludzi było więcej, a wiadomo, że "Bóg zawsze jest z punkami"!

"A co ty tutaj robisz? Ja robię tu wrażenie dobre"
- Jak zagraliśmy, to trzeba było sukces poświętować, wiadomo... Jako ostatnie tego dnia występowało Farben Lehre. Oni mają taką piosenkę "Impreza bywa mokra, gdy się znajomych spotka", szczera prawda ten tekst. I zawsze wtedy zapraszają na scenę swoich przyjaciół, w tym i nas. Ja przez trzy dni Woodstocku nawet butów nie ściągnąłem, bo zasypiałem od razu, jak tylko się doczłapałem do śpiwora, a oni nagle dali mi mikrofon do ręki i kazali śpiewać. Przed swoimi koncertami pije co najwyżej herbatę, ale przecież byłem już po...

Kontakty w zespołach są, w klubach też, teraz powinno być łatwiej. Nakręceni energią z wakacyjnych festiwali, zaczęli poszukiwania koncertów. Spróbowali z Farben Lehre, skoro już uznali ich za swoją "ferajnę".
- Woooojtek, może zagramy z Wami koncert? Poznań?
- Wiesz, co.. już obstawiony.
- Kielce..?
- Nope.
- To może Olsztyn?
- Ten za dwa miesiące? Tam jeszcze nikogo nie mamy, dawaj.
Udało się. Wyruszyli na trzydniową minitrasę koncertową z dwoma trochę bardziej znanymi zespołami. 
***
- Stary, czytałem ostatnio "Rok 1984" Orwella...
- Słyszeliście, że gimnazja likwidują?
- Ludzie teraz nie przychodzą na koncerty, wszyscy w domach siedzą...
- Słaby sezon...
Takie rozmowy toczą się za zamkniętymi drzwiami klubowej garderoby, a nie jakieś... “ochlaj I wyżerka”.

- Zadowoleni z tej trasy byliśmy, jedne z najfajniejszych koncertów. Dobry był też koncert w Miastku. Graliśmy charytatywnie dla niepełnosprawnego chłopaka, udało się zebrać dla niego jakoś ponad 4 tysiące. Naszą płytę wylicytowali za 230zł., to więcej niż zebraliśmy ze wszystkich sprzedanych krążków. A jakie tam było afterparty! Mateusz, pamiętasz?
- Nie pamiętam...
- Bo takie było dobre!

Wracając do powszechnie krążących stereotypów - muzycy narzekają na zmęczenie po koncertach, reszta nie wierzy, bo "cóż męczącego jest w graniu?"

- "Koncertowanie" to nie tylko scena. Czasem trudniej niż zagrać jest znaleźć nocleg. Spanie zarezerwowane, lecimy odpocząć. Dojeżdżamy pod podany adres, wita nas neon rodem z amerykańskich horrorów. W budynku pusto. W końcu pokazuje się pani, pytamy o rezerwację, dostajemy odpowiedź okraszoną ukraińskim akcentem: "Do pani na górę". Idziemy. Na schodach mija nas facet z dwiema reklamówkami, w których postukują butelki piwa. Z nadzieją na uzyskanie jakiejkolwiek informacji otwieramy usta, żeby zadać pytanie, ale gość otwiera drzwi do pokoju i równie szybko je zatrzaskuje. Może gościa suszyło, spoko. Zza drzwi dochodzą podniesione głosy: "Co innego miałeś kupić, a nie jakieś..!". Nie wszystkie browary trzeba lubić, ale no... Chwilę później drzwi otwierają się ponownie, dostarczyciel piw rusza w drogę powrotną, a za nim pojawia się postać właściciela. Pytamy o rezerwacje. Mówi, że coś tam się znajdzie, za chwile wraca z kluczykiem. Ukraińska pokojówka miała nas zaprowadzić. Wychodzimy z budynku, ona idzie kilka kroków przed nami. Nagle z balkonu prosto na jej głowę leci kubeł zimnej wody. Na dworze taka temperatura, że dziwię się, że wodospad nie zamarzł w locie. Patrzymy w górę, na balkonie stoi właścicielka z wiaderkiem w ręku, krzyknęła jakieś "sorry" i tyle w temacie. Przejście do pokoju odbyliśmy przy akompaniamencie szlochów przed chwilą oblanej dziewczyny. Jakby tego było mało, to stan czystości pokoju Perfekcyjną Panią Domu pewnie przyprawił by o zawał. I weź tu odpocznij...

Studio.23.06.2015r.
2:00
Zmęczeni podróżą weszliśmy do hotelu, uśmiechnięta pani recepcjonistka przywitała nas uprzejmym:
- Mogę prosić nazwisko któregoś z panów?
Tak dostałam się do grupy „chłopaków z zespołu”...

7:30
- Wstajemy, musimy się ogarnąć.
- Na którą mamy być?
- Na dziesiątą.
- To jeszcze chwilka.

8:00
- Dobra chłopaki, wstajemy.
- Ta.

9:30
- Chyba czas najwyższy wstać, mamy pół godziny.
- Zaraz nie zdążymy na śniadanie!
Przynajmniej to przekonuje punkrockowców.
10:38
Jak przystało na prawdziwych artystów spóźniliśmy się pół godziny, jednak realizator dźwięku Piotrek „Pietrula” Mędrzak przyjął nas z wielkim, szczerym uśmiechem. Przekroczyliśmy próg studia i tak znaleźliśmy się w centrum dowodzenia światem. Wszędzie gałki, pokrętła, przełączniki, przyciski...

                                                           

...i jeszcze więcej przycisków.



Zastanawiałam się tylko gdzie jest guzik z napisem „destrukcja planety”. 
Po wstępnych uprzejmościach, kawie, herbacie i ciastku, przeszliśmy do nagrywania gitary basowej. A dokładniej do przygotowań do nagrywania. Po mniej więcej godzinie zmieniania wzmacniaczy i parametrów, przeplatanego piotrkowym „Artysta pogra chwilę”, „Niech artysta chwilę nie gra”, chłopaki odnaleźli brzmienie, które im odpowiada. Sama gra poszła dość sprawnie. Trzy razy więcej ustawiania niż grania. Poważnie. I kiedy myśleliśmy, że etap gitary basowej jest zakończony, Piotrek wpadł na pomysł:
- A może by tak trochę „przybrudzić” ten bas? 
- Czemu nie?
Wtedy zaczął się problem i jednocześnie narodziła refleksja: „Jeśli macie dobrą wersję, nie proponujcie już niczego innego, nie trzeba będzie wybierać”. Oba warianty są dobre, na który się zdecydować? Prawie wszyscy opowiedzieli się za pierwszym, czystszym brzmieniem. Poza Smalcem:
- Weźmiemy tę drugą. 
Ach, ci artyści. I chociaż tym razem wygrał, to pamiętać trzeba, że zazwyczaj za gitary w zespole odpowiedzialni są Marcin „Lisu” Lisowski i Arek „Jaffa” Jaworski.
Przyszedł czas na gitarę elektryczną. I znowu ustawianie, znowu szukanie odpowiedniego dźwięku. - Oliwka, które lepsze?
Gdybym tylko wiedziała co się zmienia, to chętnie bym wam pomogła... Kawałek zaczął już nabierać punkowego brzmienia, emocje były wręcz namacalne, wszyscy rwali się do gitar.
Ale jak wiadomo trzeba łamać schematy. Puzon w punk rocku? Czemu nie. Smalec złapał za trąbę, założył słuchawki i wszedł do studia. Zza szyby patrzyliśmy z niepokojem jak traci oddech od ciągłego dęcia, żyły niebezpiecznie pulsują, a twarz przybiera kolor czerwony. 
- Może chcesz chwilę przerwy? Skleimy coś z tego co mamy.
- Nie, spróbujmy jeszcze raz.
I jeszcze raz. I jeszcze. 
Pomimo takiej eksploatacji zachował energię na nagranie wokalu. Jednak na początku oczywiście ustawienia. 
- Jaki mikrofon do tego chcesz?
- Myślałem nad SM 57.
- Może bardziej D12.
AHA... Rozszyfrujcie mi to, proszę. Frontman zabrał (którąś już tego dnia kawę), tekst i stanął przed mikrofonem. W końcu w swoim żywiole. I chociaż praca nad wokalem poszła raczej szybko, na końcu wszyscy mieliśmy już w mózgu punkrockową miazgę, bo ile można słuchać tego samego... Studio opuściliśmy zmęczeni, ale z uśmiechem od ucha do ucha. Wiecie ile radości daje stworzenie kawałka, który „tak hula”? Tak zleciał cały dzień w studiu. Dla mnie nowe, ciekawe doświadczenie, po kilku godzinach nawet zaczęłam się orientować co się dzieje, a to już duży sukces. Dla zespołu to kolejny dzień pracy. Chociaż jak twierdzą to bardziej przyjemność niż praca. Widocznie wyczerpująca przyjemność, bo Smalec na moje pytanie:
- Po co się tak męczysz?
Odpowiedział:
- Punk rock – kochaj to, albo rzuć to. 

24.06.2015r.
Dzień miksowania.

Spóźniliśmy się do studia, wiecie – efektowne wejście. Piotrek przyjął nas z właściwym sobie wielkim uśmiechem. Z nową energią zasiedli do pracy. Tutaj nie będzie zwrotów akcji, wybuchów, nie będzie nawet instrumentów. Dla zwykłego śmiertelnika jak ja, na dobrą sprawę nie działo się zbyt dużo. Ale chłopaki wytrwale siedzieli, coś zmieniali, odsłuchiwali, znowu zmieniali. Naprawdę wytrwale, bo ta dłubanina trwała około czterech godzin. A dla mnie dalej zagadką jest, co oni tam słyszeli... W końcu się udało – byli zadowoleni. Odsłuchaliśmy nagranie 8614-ty raz, po raz kolejny stwierdziliśmy, że kawałek „tak hula” i usatysfakcjonowani efektami i współpracą, pożegnaliśmy się z dźwiękowcem. 

Reszta Pokolenia: Jak my skończyliśmy nagrania to wiesz, trzeba robotę uczcić. Tylko to nasze „jedno piwko” przeciągnęło się do rana… Najlepsze co pamiętam, a wiele tego nie ma, to moment jak wkurzona dziewczyna realizatora wpadła do studia z głośnym „Co tu się dzieje?!”, a on podniósł głową znad stołu: „Kochanie… punk rock się dzieje!



A gdy się mnie ktoś zapyta czy wyrosnę kiedyś z tego,
powiem, że wyrosnąć można z majtek albo z klocków lego”

piątek, 26 maja 2017

Mam sprawę

Mamo,
wiadomo, że wolę pisać niż mówić, więc posłuchaj teraz. Poczytaj :) Z okazji Twojego święta, życzę Ci:

- Mamo, pofarbowałam włosy na czerwono
- Bez komentarza.


… żeby było mniej sytuacji, których nawet nie da się skomentować,

(4.00, środek tygodnia, SMS):
- Wracam już z klubu do domu
- Dobrze, napisz jak dojedziesz.
- Mama, a czemu ty nie śpisz?
- Bo czekam aż wrócisz.


… żebyś się w końcu wyspała,

- Wyszłabyś gdzieś, nie tylko siedzisz w tych książkach.
- Ok, idę dzisiaj na miasto.
- Nie lubię jak gdzieś chodzisz sama.

… więcej zdecydowania,

- I co tam u Ciebie ciekawego?
- Siedzę w pracy.
- O 20?!

… żebyś miała czas usiąść i napić się kawy w innym miejscu niż biuro,

- Co ty taka nabuzowana?
- Bo tu w pracy telefony, każdy coś chce i w ogóle..! Ech.


… spokoju, przede wszystkim spokoju.

A na koniec powtórzę nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni: „Kiedyś zmądrzeje i zapomnę stare dzieje, jeszcze mama będzie dumna, że ma dziecko, a nie durnia” :)  


sobota, 29 kwietnia 2017

Mamo, jest mi tu dobrze

Drodzy Rodzice!

Relację ze studiów najlepiej zacząć jak tę z Woodstocku: Mamo, żyję. I jako człowiek, przecież już jakby nie było, uczony, zrobiłam pewne obserwacje...


#1 LUBIĘ SPRZĄTAĆ
Wyobraźcie sobie taką sytuację. Siedzę w pokoju i uczę się do sesji. Chciałam wyjrzeć przez okno i patrzę, a ono takie brudne! Musiałam umyć. Jak już się za to zabrałam, to umyłam szyby w całym mieszkaniu. Chodząc po tych pomieszczeniach, zauważyłam, że trzeba poodkurzać. Kurze z mebli pościerać. Pozmywać. Wynieść śmieci. Posegregować ubrania w szafie. No, a potem to już do nauki...

#2 UMIEM CZAROWAĆ
Otworzyłam lodówkę, na półce tylko ser żółty. Albo pleśniowy, nie jestem do końca pewna. Wybrałam się na zakupy, chciałam tylko jakieś podstawowe rzeczy. Wiecie, chleb, masło, cukier. Podchodzę do kasy, wyciągam portfel... no, z pustego to i Salomon nie naleje.
Potem znajomi zaproponowali wyjście na miasto, myślę sobie: „Czemu nie?”. To poszliśmy na rynek... a więcej grzechów nie pamiętam. Ania mówiła następnego dnia, że odda mi potem za to piwo, co jej postawiłam. Dziwne.

#3 5+5=4
No to, to już Wam muszę rozrysować:
Powszechnie znane Prawo Kasztelana.

#4 MOJA UCZELNIA TO HOGWART
Bo trzeba Wam wiedzieć, że nie tylko ja potrafię czarować. Niektórzy wykładowcy na uczelni też potrafią. I zazwyczaj pokazują to już na pierwszych zajęciach. Wystarczy, że wypowiedzą takie zaklęcie: „Obecność nie liczy się do oceny” i nagle z sali znika 3/4 studentów.

#5 JEM REGULARNIE
Bylibyście ze mnie dumni. Naprawdę w kwestii żywienia trzymam dyscyplinę. Stały posiłek co 24 godziny.

Niedługo przyjadę do domu. Tęsknię za domowymi obiadkami. I za Wami oczywiście też!

Ściskam mocno!

P.S. Zjadłabym coś dobrego. Cokolwiek. Byle nie pierogi.

sobota, 8 kwietnia 2017

Wyślij nudle

Nudle - Nagie fotki, tak zwane nudesy. (miejski.pl)


Niedawno wylewałam żale o tutaj, że boli mnie ludzka głupota. Podtrzymuje. I zanim ktoś stwierdzi, że to:

będzie dla mnie najlepszym lekarstwem, to ja jeszcze trochę pogadam.
Czasem nawet zazdroszczę. Tak sobie beztrosko żyć z dnia na dzień, z myślą, że jak pieniędzy zabraknie, to zawsze można dodrukować, rozdać każdemu i bieda zniknie. Jeśli chcesz być "fajny", to wskakujesz w air maxy, wsadzasz w usta e-papierosa i ta daam - wszyscy Cię lubią. Przenieśmy się w środowisko naturalne tych osobników. FACEBOOK.
1. Masz tyle możliwości. Spacer, koszykówka, piłka nożna. Może jakaś dobra książka? Albo podręcznik? Wyglądasz przez okno, uśmiechasz się widząc piękną pogodę. Potem twój wzrok szybko prześlizguje się po stercie książek i zeszytów, żeby ostatecznie zatrzymać się na ekranie komputera. Czujesz jak niebieska poświata bijąca z monitora oblewa twoją twarz i napawa Cię energią. I do końca dnia robisz to:
                     

2. „Ale ja tu poznaję nowych ludzi!”, mówisz. Nie odpowiem: „Ale bez Facebooka też można, uwierz”, bo to zostało już przemielone w 92836-ciu ustach. Udam zainteresowanie. Pokaż mi jak to robisz.












Och, okej.
3. Skupiacie się na facebookowych grupach. „Polish Squad”, „Sztoss Squad” i pewnie jeszcze kilka innych. I jesteście przyjaciółmi w to prawie 100 tysięcy osób. I nawet znalazłeś tam dziewczynę? To ja życzę wytrwałości!

Podczas badań ucierpiało tylko moje, i tak już nadszarpnięte zdrowie psychiczne. Jeśli pod postem będzie 10 lików i 10 komentarzy, to psychiatra przepisze mi leki za darmo. 

piątek, 24 marca 2017

Ciągle pada

   Z czym kojarzy Ci się deszcz? Ile razy przeklinałeś go stojąc na przystanku, przemoknięty, zmarznięty, zły, marząc tylko o tym, żeby wreszcie przestało lać? Ile radosnych dni spędziłeś w dzieciństwie skacząc po kałużach, kiedy ciepły, letni deszczyk padał Ci na głowę? Ile w wiadomościach było doniesień o burzach, ulewach, powodziach, które niszczyły czasem cały dobytek lub zabierały ludzkie życia? Ile roślin uschłoby bez życiodajnego deszczu?
   Świętochowski porównywał ludzi do opadających liści, Prus krzyczał ustami Rzeckiego, że „wszystko marionetki”. A człowiek jest też trochę jak deszcz…
  Pojawia się ni stąd ni zowąd i jak tornado przewraca cały świat: zmienia sposób postrzegania świata, siebie, inaczej nawet parzysz herbatę. Burzy harmonię. Wyrywa głęboko zakorzenione drzewa przyzwyczajeń. Przecina pajęczyny relacji. I co potem? Stoisz na pobojowisku, pod nogami masz gruzy dotychczasowego życia i jesteś zdany na siły natury. Może ulewa przerodzi się w lekki deszczyk, zza chmur wyjdzie słońce i ziemia zacznie się zielenić. A może to tylko cisza przed kolejnym uderzeniem.
   Z naturą nie wygrasz.. Ale z chmur układa się pytanie: którym chcesz być?  


Może czasem lepiej poddać się podmuchom wiatru i pozwolić się przegonić w inny zakątek.  

piątek, 20 stycznia 2017

"Bawimy się albo grubo, albo wcale" - wywiad z Zenkiem (Kabanos)

    Zenek Kupatasa - człowiek, który sam o sobie mówi "gruby grubas", a miłością do "cienkiej kiełbasy" potrafi zarazić nawet takie osoby, które na co dzień mięsa unikają. Stworzył nowy język tylko po to, żeby nagrać coś innego. O co chodzi z "WKARAWA MI SUROR" i co na to wszystko jego synek?

Granie na WOŚPie to dla Ciebie okazja specjalna czy koncert jak każdy inny?
Specjalna okazja... Przede wszystkim jest bardzo zimno :) Graliśmy wiele razy na WOŚPie, nawet 15 lat temu graliśmy dla Orkiestry, więc dla nas to nie jest nic nowego. Nowe jest to, że gramy na rynku głównym w Krakowie, przed Światełkiem do nieba, to jest na pewno coś, czego kiedyś w Kabanosie nie było. Zawsze graliśmy w jakichś małych klubach, żeby wspierać WOŚP. Jest to wyjątkowy koncert chyba dla każdego muzyka i dla nas oczywiście też. Jest to koncert wspierający bardzo potrzebną akcję, która w Polsce odniosła gigantyczny sukces dzięki Jurkowi Owsiakowi. Przystanek Woodstock, który stworzył, jest dla nas drugim domem, a organizowany jest właśnie w ramach podziękowania za Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. To wspaniała inicjatywa i przyjemność, i OBOWIĄZEK nasz zagrać zawsze na WOŚPie.
Ostatnio Twoja rodzina zyskała nowego członka. Po pojawieniu się synka dalej utrzymujesz wyśpiewane kiedyś zdanie, „że szare życie Cię nie złamie”?
Z synkiem daję radę, dlatego, że on generalnie jest uśmiechnięty :) Nie daje za bardzo w kość. Poza tym, on o 20 kładzie się spać i wstaje o 6 rano, tak że ja mam naprawdę sporo czasu, kiedy nic się nie dzieje specjalnego i mogę iść sobie na próbę albo posiedzieć nad piosenkami, albo pooglądać jakieś fajne seriale. Generalnie nie jest źle. A najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, jak się wraca do domu właśnie po takim WOŚPie, czy jakichkolwiek koncertach i się widzi takie małego Stasia z tą uśmiechniętą twarzą, który chce na rączki i się tuli, niesamowita sprawa. Taka radość wstępuje, ja tęsknię na koncertach, żeby wrócić do domu, czego kiedyś specjalnie nie było :) A teraz jak jestem na koncertach, to tylko cały czas proszę żonę, żeby mi przesyłała aktualne zdjęcia Stasia i przeglądam sobie. "Ojej, taki Staś", bym tylko wziął przytulił i wycałował.
Co skłoniło Cię do tego, żeby zdecydować się na nagranie solowego albumu?
To już dawno chodziło za mną, ja myślałem, że "Chmurki" [2010r.] piszę na solową płytę, a w końcu wylądowały w Kabanosie. W ogóle wszystkie moje pomysły lądowały w Kabanosie... I stwierdziłem: "Kurde, może zacznę też robić w końcu coś solowego", to będzie też czas na to, żeby Kabanos mógł trochę odpocząć od koncertów, żebym mógł ponagrywać pomysły, które nie do końca sprawdzą się w Kabanosie. I myślę, że tego będzie coraz więcej. Dla mnie tworzenie to jest to, po co tu jestem. Koncerty są super, uwielbiam koncerty, ale jakbym miał zrezygnować z tworzenia i grać koncerty, to wolałbym zrezygnować z koncertów i tworzyć. To jest dla mnie powód, dla którego siedzę w muzyce i jest mi żal pomysłów, które nie są zrealizowane, bo zajęty jestem czymś innym. A jestem w tak dogodnej sytuacji, że mogę sobie pozwolić na to, że po prostu siadam i piszę, i wydaję to. I nie muszę się przejmować tym, czy ktoś specjalnie będzie to kupował czy nie, tylko mogę tworzyć. Z racji tego, że Kabanos ma tylu fanów, którzy tak pięknie wspierają "kiełbasę", mogę sobie pozwolić finansowo na to, żeby wydać solową płytę, co nie jest tanie i przynosi prawie same straty. Ale jest radość z tego, że możesz stworzyć coś innego. Myślę, że tych utworów jeszcze trochę będzie. Poza Kabanosa wyszedłem nie tylko jako Zenek, ale mam jeszcze kilka projektów, o których w przyszłości usłyszycie.
Skąd pomysł, żeby na płycie „33” użyć dość niespotykanego zabiegu pisania tekstów akronimami?
Właśnie stwierdziłem, że zrobię coś, wiesz... pojebanego :) To jest bardzo proste napisać piosenkę po polsku, to znaczy może nie proste, ale chciałem czegoś innego. Chciałem usłyszeć siebie w jakimś obcym języku. Pamiętam, chodziło za mną "WKARAWA MI SUROR" i tak mówię: "Jak to fajnie brzmi!". I stwierdziłem, że do muzyki ciężkiej to pasuje. Na początku myślałem, że może zrobię taki jeden utwór, no bo cała płyta to będzie przegięcie. Ale zdecydowałem, że przegnę tę pałę i nagrałem. Tak sobie myślałem, że wydam płyt jeszcze bardzo dużo, więc mogę sobie pozwolić na to, żeby wydać jedną płytę taką zupełnie niezrozumiałą dla ludzi. Mam dużo różnych, dziwnych pomysłów, które są dosyć, powiedzmy, mało komercyjne, ale mnie zadowalają jako człowieka, który wymyśla jakieś rzeczy. Dla mnie to jest jak dziecięca zabawa, sobie wymyślać: "A chodź, zamienimy słowa, poskracamy i będziemy do siebie mówić w ten sposób". Taka zajawka, która się bierze z funu. I z takiego funu nagrałem tę płytę, gdzie nieźle pojechałem po bandzie. Przez część osób została zupełnie odrzucona. Marchewa jak to nagrywał... Jak on załamywał ręce, że tylko osoba chora psychicznie będzie mogła tego wysłuchać. No i jak się okazuje, trochę tych osób chorych psychicznie jest :) Teraz pojadę w trasę i ciekaw jestem jak ludzie będą reagować na te kawałki. Generalnie jestem z siebie zadowolony, że coś takiego zrobiłem. Nie zmieniłbym tego i myślę, że jeszcze dużo dziwnych pomysłów ze mnie wyjdzie na zasadzie jakiejś zajawki.
I tak na koniec, gdybyś wiedział, że słucha Cię cały świat, to co byś powiedział?
"Róbta, co chceta", cytując słowa Jurka Owsiaka. Nie za bardzo czuję się odpowiedzialny, żeby mówić ludziom rzeczy, które są jakimś przesłaniem. Ale wolność dla mnie jest podstawową wartością, najważniejszą w życiu. Wolność myśli, wolność tego co robisz, tego, że możesz poczuć się swobodnie. Wiadomo, że zawsze podejmując wybory życiowe, komuś coś nie pasuje. Zawsze tak jest. Nawet przynosząc piosenki do Kabanosa, zawsze komuś coś nie pasuje. Sęk w tym, żeby mieć odwagę robić po swojemu. I jednak mówię jakieś przesłanie... :) Nie słuchajcie mnie, słuchajcie siebie.

fot. Dorota Grzegorczyk / fb: Dorography